Wczorajszy Marsz Niepodległości został rozwiązany przez warszawski ratusz po incydentach pod ambasadą Federacji Rosyjskiej. Narodowcy mieli zarejestrowane osobne zgromadzenie na Agrykoli. Ustalili z policją, że będą mogli tam przejść.
Na odcinku od ambasady do Placu na Rozdrożu, gdzie znajduje się pomnik Romana Dmowskiego przez kordonu straży marszu co jakiś czas przedostawały się grupy zamaskowanych młodych ludzi, którzy biegli w kierunku przemieszczających się oddziałów policji, szukając okazji do starć. Organizatorzy apelowali o przejście na Agrykolę, ale wiele osób postanowiło zostać w okolicy pomnika. W większości zachowywali się spokojnie, ale znajdowało się tam również trochę dość agresywnych, zamaskowanych osób. Wielu uczestników marszu przez plac kierowało się w stronę centrum lub przystanków komunikacji miejskiej.
Po przejściu kolumny marszu doszło do wydarzeń, które mogły wywołać niepokój osób, które nie zamierzały uczestniczyć w zamieszkach. Ze wszystkich stron plac otoczyły oddziały policyjnej prewencji. Policja zaapelowała o "opuszczenie terenu nielegalnego zbiegowiska" jakim stał się plac po delegalizacji marszu. Przez nagłośnienie policja poinformowała, że użyje środków przymusu bezpośredniego.
Zbiegło się to w czasie z problemami organizatorów marszu. Firma, która wynajęła im jedyny wóz z nagłośnieniem, pozostający wtedy na placu, zażądała jego natychmiastowego opuszczenia. Skończył się czas jego wynajmu. Straż marszu nie miała już możliwości apelować o spokój i przypominać, że przebywanie na placu jest w tym momencie nielegalne.
Większość ludzi, którzy znajdowali się w okolicy pomnika opuściła plac wąskimi przejściami między kordonami policji. Pozostałych na placu policja spacyfikowała. Ten moment opisuje reporter Republiki.