Michał Kołodziejczyk z Manaus
Połączeń lotniczych między Salvadorem a Manaus nie ma od kilku miesięcy, to logiczne – wiele osób chciało zobaczyć w piątek mecz Hiszpanii z Holandią, a w sobotę starcie Anglii z Włochami. Do Manaus dostałem się z przesiadką w Sao Paulo – to tak jakby, zachowując wszelkie proporcje, podróżować z Gdańska do Szczecina przez Wiedeń. Z Wiednia do Szczecina nie leci się jednak cztery godziny.
Manaus kojarzyłem tylko z filmem „Fitzcarraldo" Wernera Herzoga, w którym Klaus Kinski zainwestował w plantację kauczuku, by zdobyć środki na zbudowanie opery miejskiej. Kiedy okazało się, że brak dróg nie pozwala na wywiezienie produktu z dżungli, postanawia przetoczyć statek z jednego koryta rzeki do drugiego przez wykarczowane wzgórze. Statek ważył 340 ton, film kręcono 12 lat.
Akcja toczyła się pod koniec XIX wieku, na początku XXI drogi są niewiele lepsze. Firma, która miała zadbać o utrzymanie trawy na boisku Areny Amazonia jej fatalny stan tłumaczyła właśnie brakiem odpowiedniej infrastruktury, by przywieźć niezbędny sprzęt. Dzisiaj rano „La Gazetta dello Sport" pokazała także zdjęcie z „alarmu bombowego" przed stadionem, a Anglicy piszą o meczu w dżungli, tak jakby piłkarze rzeczywiście mieli biegać między drzewami.
Alarm bombowy polegał na znalezieniu nieprawidłowo zaparkowanego samochodu w pobliżu stadionu. Po kontroli saperów, auto zostało wywiezione przez służby miejskie. Dżunglę i Amazonkę widać, ale z okien samolotu. Po drodze z lotniska mija się za to salon Mercedesa. Jeśli ktoś potrafi sobie wyobrazić, że nie cały świat wygląda, jak Szwajcaria, w Manaus nie znajdzie tylu strasznych rzeczy, o których informowały media.