Niemal na każdych mistrzostwach świata pojawia się Kopciuszek, który w największej sali balowej świata próbuje rozkochać w sobie księcia, czyli nas – kibiców.
Zazwyczaj jednak nie kończy się to tak, jak w bajce. Kopciuszek po północy, czyli fazie grupowej, musi wracać do domu, by przebierać ziarna grochu i fasoli, ale książę nie pojawia się następnego dnia rano. Zdarza się od czasu do czasu, że chociaż zegar dawno wybił północ i kareta powinna się zmienić w dynię, Kopciuszek wciąż tańczy.
W tym roku tak zachowuje się Kostaryka – drużyna z najszczęśliwszego państwa na świecie według metodologii Happy Planet Index. Kostarykanie za nic mają przedturniejowe prognozy ekspertów, którzy nie dawali im najmniejszych szans na wyjście z grupy śmierci. Mieli być dostarczycielami punktów dla wykrwawiających się w bojach między sobą Anglików, Urugwajczyków i Włochów.
Dziś zawodnicy trenera Jorge Manuela Pinto szykują się do historycznego ćwierćfinału przeciwko Holandii.
Kostaryka już raz wyszła z grupy – było to w 1990 roku, gdy w 1/8 finału odpadła po meczu z Czechosłowacją, przegrywając 1:4. Istnieje kilka podobieństw między ówczesną drużyną, prowadzoną przez Borę Milutinovicia a obecną. Największym jest bohaterska postawa bramkarza.