Kopciuszek dalej tańczy

Każdy mundial miał zaskakujących bohaterów, takich jak Kolumbia.

Publikacja: 04.07.2014 18:47

Kolumbijczycy zachwycili świat nie tylko swoją grą, ale także spontaniczną radością

Kolumbijczycy zachwycili świat nie tylko swoją grą, ale także spontaniczną radością

Foto: AFP, Fabrizio Bensch Fabrizio Bensch

Niemal na każdych mistrzostwach świata pojawia się Kopciuszek, który w największej sali balowej świata próbuje rozkochać w sobie księcia, czyli nas – kibiców.

Zazwyczaj jednak nie kończy się to tak, jak w bajce. Kopciuszek po północy, czyli fazie grupowej, musi wracać do domu, by przebierać ziarna grochu i fasoli, ale książę nie pojawia się następnego dnia rano. Zdarza się od czasu do czasu, że chociaż zegar dawno wybił północ i kareta powinna się zmienić w dynię, Kopciuszek wciąż tańczy.

W tym roku tak zachowuje się Kostaryka – drużyna z najszczęśliwszego państwa na świecie według metodologii Happy Planet Index. Kostarykanie za nic mają przedturniejowe prognozy ekspertów, którzy nie dawali im najmniejszych szans na wyjście z grupy śmierci. Mieli być dostarczycielami punktów dla wykrwawiających się w bojach między sobą Anglików, Urugwajczyków i Włochów.

Dziś zawodnicy trenera Jorge Manuela Pinto szykują się do historycznego ćwierćfinału przeciwko Holandii.

Kostaryka już raz wyszła z grupy – było to w 1990 roku, gdy w 1/8 finału odpadła po meczu z Czechosłowacją, przegrywając 1:4. Istnieje kilka podobieństw między ówczesną drużyną, prowadzoną przez Borę Milutinovicia a obecną. Największym jest bohaterska postawa bramkarza.

Bohater ?szczęśliwego kraju

Keylor Navas właściwie zapewnił już sobie miejsce w jedenastce gwiazd turnieju, a także prawdopodobnie transfer do klubu większego niż Levante. Trenerem bramkarzy w trakcie mundialu jest Luis Gabelo Conejo – poprzednik Navasa w bramce Kostaryki, heroicznie grający na mundialu w roku 1990. Conejo w trzech meczach grupowych – ze Szkocją, Brazylią i Szwecją – wpuścił tylko dwie bramki.

Przed spotkaniem drugiej rundy doznał jednak kontuzji i z Czechosłowacją nie mógł zagrać, a zastępujący go Hermido Barrantes spisał się gorzej. Wspomnienie tej historii musiało stanąć przed oczami starszych kibiców Kostaryki, gdy w spotkaniu z Grecją po fantastycznej interwencji Navas niefortunnie upadł na bark i wydawało się, że nie będzie mógł grać dalej.

Później chłodzono mu także kolano, ale na szczęście Navas wytrwał na posterunku, a broniąc w serii rzutów karnych strzał Theofanisa Gekasa, został bohaterem małego (4,5 miliona mieszkańców) szczęśliwego kraju.

Bohaterowie z 1990 roku nigdy nie zyskali międzynarodowego uznania. Prawdopodobnie dlatego, że na mistrzostwach we Włoszech przedstawienie ukradli im zawodnicy Kamerunu.

Ten kraj na mundialu po raz pierwszy wystąpił w 1982 roku i chociaż nie przegrał meczu, to trzy remisy (w tym z Polską) nie wystarczyły do wyjścia z grupy. Ustawieni ultradefensywnie zawodnicy Jeana Vincenta mieli za zadanie głównie nie powtórzyć kompromitującego występu Zairu z 1974 roku, gdy pierwszy w historii MŚ przedstawiciel Afryki stracił 14 goli, a nie strzelił nawet jednego. W Italii Kameruńczycy jednak zachwycili świat.

Grupa zawodników z niższych lig francuskich, uzupełniona piłkarzami na co dzień grającymi w Kamerunie oraz fenomenalnym bramkarzem z hiszpańskiego Espanyolu – Thomasem N'Kono – przeszła do historii.

Selekcjonerem Kamerunu był Walery Niepomniaszczyj, który pojawił się w Afryce kilka lat wcześniej, gdy prezydent Paul Biya poprosił ZSRR o przysłanie grupy trenerów, którzy pomogliby podnieść poziom futbolu. Tenże prezydent uczynił Niepomniaszczyja trenerem reprezentacji, chociaż Rosjanin nie mówił po francusku ani po angielsku, a jego przemówienia tłumaczył kierowca z ambasady Kamerunu w Moskwie – także na mistrzostwach.

Prezydent ?decyduje

W końcu to także prezydent Biya zadecydował o ostatecznym kształcie kadry na turniej. Tuż przed mistrzostwami zadzwonił do wówczas już 38-letniego Rogera Milli, który po zakończeniu udanej kariery piłkarskiej we Francji przeprowadził się na wyspę Reunion na Oceanie Indyjskim, położoną 700 km na wschód od Madagaskaru, i wiódł tam spokojne życie sportowego emeryta. Po tym telefonie weteran nie miał jednak wyjścia i musiał odkurzyć buty piłkarskie i zieloną koszulkę z lwem.

Kamerun zaszokował publiczność już w inauguracyjnym spotkaniu, gdy Nieposkromione Lwy pokonały mistrzów świata – Argentynę z Diego Maradoną w składzie. Jedynego gola strzelił Francois Omam-Biyik  w 67. minucie, gdy Kamerun grał w dziesiątkę od chwili, w której czerwoną kartkę zobaczył jego brat – Andre Kana-Biyik.

Dwie minuty przed końcem kolejny zawodnik z Afryki musiał opuścić boisko – tym razem Benjamin Massing za brutalny atak na Claudio Caniggię. Pete Davies w książce o MŚ 1990 „All Played Out" napisał: „Wyglądało to jakby jego intencją nie było połamanie nóg Caniggii, ale oderwanie ich od reszty ciała Argentyńczyka".

Mistrzowie świata oczywiście narzekali na styl gry Kamerunu, ale świat wiedział swoje. David Lacey w pomeczowej analizie dla „Guardiana" pisał: „To nie był szczęśliwy traf, zwyciężył lepszy zespół. I to mimo że musiał kończyć spotkanie w dziewięciu. Wyższość Afrykanów była tak wyraźna, że nawet gdy grali w osłabieniu, wyglądało jakby mieli więcej zawodników na boisku niż ich bezradny przeciwnik".

Cały stadion w Mediolanie głośno wspierał Kamerun, a każde dojście do piłki Maradony – świeżo upieczonego mistrza Włoch z Napoli – kwitowane było gwizdami i buczeniem. „Wyleczyłem Włochów z rasizmu, czyż to nie piękna sprawa?" – komentował po spotkaniu ironicznie boski Diego, który w tym turnieju boski już nie był.

Bliżej do tego miana było sprowadzonemu z emerytury Milli. Weteran strzelił cztery gole – dwa w drugim, wygranym 2:1 spotkaniu grupowym z Rumunią, oraz kolejne dwa (oba w dogrywce) w 1/8 przeciwko Kolumbii.

O półfinał Nieposkromione Lwy zagrały z Anglią i chociaż jeszcze siedem minut przed końcem prowadziły 2:1, dwa rzuty karne egzekwowane przez Gary'ego Linekera zakończyły tę piękną bajkę. Najpierw napastnik Tottenhamu doprowadził do dogrywki, następnie wyeliminował Kamerun.  Obrazek, jak piłkarze z Afryki mimo porażki robią rundę honorową wokół boiska w Neapolu, a publiczność bije im brawo na stojąco, przeszedł do historii.

Afryka jako Kopciuszek wróciła w 2002 roku, gdy Senegal powtórzył wynik Kamerunu i dopiero w ćwierćfinale przegrał z Turcją (i to po rzutach karnych). Z 23 piłkarzy, których francuski trener Bruno Metsu zabrał na turniej, aż 21 grało we Francji.

But z brązu

W dawniejszych czasach także nie brakowało sensacji. W roku 1966 o krok od półfinału była Korea Północna, która prowadziła po 25 minutach w ćwierćfinale z Portugalią aż 3:0. Mecz ten przeszedł jednak do historii mistrzostw z powodu niesamowitej pogoni Portugalii i wyczynu Eusebio, który strzelił cztery bramki, a jego drużyna wygrała 5:3.

Anglia wtedy nie uznawała komunistycznego reżimu i by w ogóle zawodnicy KRLD mogli postawić stopę na Wyspie, trzeba było to gigantycznych wysiłków dyplomatycznych ze strony FIFA.

Koreańczycy trenowali na boisku zakładów chemicznych ICI, gdzie pracowało ponad 30 tysięcy ludzi, którzy obserwowali treningi swoich gości. Dziś w miejscu, gdzie stał Ayresome Park, stary stadion Middlesbrough, arena wszystkich grupowych meczów KRLD podczas MŚ 1966, wybudowano osiedle identycznych domów jednorodzinnych z jasnobrązowej cegły. Pośrodku osiedla, dokładnie w miejscu, z którego w 42. minucie Pak Doo-ik oddał strzał (lewa strona pola karnego) zapewniający Koreańczykom sensacyjne zwycięstwo 1:0 nad Italią, stoi odlany z brązu but piłkarski.

Kostarykanie podczas mistrzostw w Brazylii swoją bazę mają w Santosie w stanie Sao Paulo, gdzie królem jest Pele. Jeśli jednak Los Ticos jakimś cudem pokonają Holandię i awansują do półfinału, to chyba nawet w tym miejscu, świątyni kultu Pelego, stanie tablica upamiętniająca wyczyn Kopciuszka.

Niemal na każdych mistrzostwach świata pojawia się Kopciuszek, który w największej sali balowej świata próbuje rozkochać w sobie księcia, czyli nas – kibiców.

Zazwyczaj jednak nie kończy się to tak, jak w bajce. Kopciuszek po północy, czyli fazie grupowej, musi wracać do domu, by przebierać ziarna grochu i fasoli, ale książę nie pojawia się następnego dnia rano. Zdarza się od czasu do czasu, że chociaż zegar dawno wybił północ i kareta powinna się zmienić w dynię, Kopciuszek wciąż tańczy.

Pozostało 93% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!