W środę prokuratura ujawniła zapis rozmów załogi samolotu Jak-40, który 10 kwietnia 2010 r. tuż przed prezydenckim tupolewem przyleciał do Smoleńska. To ważne stenogramy, które miały pozwolić na zweryfikowanie części teorii spiskowych, które narosły wokół przyczyn katastrofy. Żeby lepiej zrozumieć ich wagę, trzeba się cofnąć do tego feralnego dnia.
Świadek Muś
Do Smoleńska wyleciały wówczas dwa samoloty z Polski. W tupolewie znalazła się oficjalna delegacja, na czele z prezydentem Lechem Kaczyńskim, która leciała na obchody rocznicy zbrodni katyńskiej. Ale wcześniej do Smoleńska wyleciał rządowy jak-40, stara maszyna wioząca dziennikarzy obsługujących uroczystości rocznicowe w Katyniu. To był ostatni samolot, który wylądował w Smoleńsku przed katastrofą.
Jakiem dowodził porucznik Artur Wosztyl, a na pokładzie tego małego samolotu było jeszcze dwóch innych lotników – drugi pilot Rafał Kowaleczko oraz technik Remigiusz Muś.
I właśnie Muś stał się w tej sprawie postacią kluczową. Po wylądowaniu jaka pozostał w samolocie i stał się jedynym świadkiem radiowych rozmów, jakie rosyjska wieża lotniskowa w Smoleńsku prowadziła z załogą prezydenckiego samolotu. Muś jako jedyny konsekwentnie od dnia katastrofy twierdził, że Rosjanie mówili Polakom coś innego, niż wskazuje nagranie z czarnych skrzynek tupolewa.
Zeznał przed prokuraturą, że przez radio słyszał, jak rosyjscy kontrolerzy sprowadzali prezydencki samolot do wysokości 50 metrów, choć na czarnych skrzynkach tupolewa jest mowa o 100 metrach. Dlatego też dla tych, którzy wierzą w zamach, celowe wprowadzenie w błąd załogi tupolewa lub też fałszowanie przez Rosjan czarnych skrzynek, Muś był świadkiem koronnym. Dodatkowe emocje budzi fakt, że pod koniec 2012 r. Muś popełnił samobójstwo.