Nigdy nie krytykuję wycieków informacji ze śledztw, które trafiają do mediów. To pewien demokratyczny bezpiecznik, rodzaj nieformalnej kontroli nad prokuratorami, by czuli, że sprawy muszą prowadzić rzetelnie. Ale Zbigniew Stonoga — biznesmen i kolejny w ostatnim czasie przeciwnik „systemu" — nie dokonał przecieku, tylko wylewu. Na swym profilu ma jednym z portali społecznościowych opublikował całe akta śledztwa w sprawie afery taśmowej.
Skąd Stonoga, który nie ma żadnych związków z tym śledztwem, miał te materiały — to jedna sprawa. Naturalny trop to adwokaci podejrzanych i poszkodowanych w tej sprawie, którym prokuratura otworzyła szeroko wrota do akt. Nie znaczy to, że fotografując akta prawnicy działali w złej wierze. To ich klienci mogli puścić tysiące stron kopii w świat. Po co? Niektórzy mają interes w tym, by utrudnić śledztwo. Inni — by zmienić jego kierunek. Jeszcze inni — by skierować je na boczny tor. Za mało wiemy, by w tej chwili przesądzać, jaka motywacje kierowała zleceniodawcami Stonogi. Trudno jednak uznać, że biznesmen jest w tej sprawie samodzielny.