Końcówka kampanii wyborczej. Prezydent Bronisław Komorowski ma nieoficjalne spotkanie z dziennikarzami. Skarży się na niesprawiedliwe ataki, docinki i grubiańskie żarty w internecie. Uważa, że nie są one przypadkowe. Jego zdaniem uruchomiło je otoczenie głównego rywala. Ostrą kampanię przypisuje m.in. Jackowi Kurskiemu. Prezydent jest przekonany, że to on doradził sztabowi Andrzeja Dudy chwyty poniżej pasa.
– Prezydent szczególnie źle znosi ataki na żonę i prześwietlanie aktywności zawodowej jego dzieci – mówił wtedy jeden z jego bliskich doradców.
Krótka pamięć
Na tym etapie kampanii Kurskiego nie było jednak w sztabie Dudy. Zmarginalizowany polityk prawicy przeforsował jedynie tuż przed pierwszą turą negatywny spot zarzucający Komorowskiemu chęć prywatyzacji lasów, który w wyniku tarć wewnętrznych w końcu nie został wyemitowany w płatnych blokach. Potem pojawił się w okolicach debat, ale również musiał skapitulować. Duda nie zgodził się na wynegocjowane przez niego warunki starcia w TVN. Znanego z brutalności polityka prawicy starał się trzymać na dystans.
Podobnej rezerwy zabrakło Komorowskiemu w 2010 r. Dzień po jego wygranej ówczesny partyjny kolega prezydenta Janusz Palikot otwarcie przyznał, że jego zaczepne zagrywki miały pomóc w kampanii.
– Gdyby Palikota było więcej, wygralibyśmy w pierwszej turze. (...) Jak byłem nieobecny, to lecieliśmy w dół, a dopiero w drugiej turze zaczęliśmy marketingową robotę – przekonywał polityk, który w czasie tamtej kampanii demolował kampanię Jarosława Kaczyńskiego. W Lublinie zorganizował wiec, który miał zakłócać wystąpienie kandydata PiS, co podnosiło temperaturę politycznych emocji, i tak zaognionych po nieodległej wtedy katastrofie smoleńskiej.