Przez kilka ostatnich dni poszukiwałem w województwie warmińsko-mazurskim śladów ogłoszonego na 6 września referendum. Owoce poszukiwań są mizerne. Poza dostrzeżonym w Olsztynie plakatem Romana Giertycha, reklamującego bardziej jego osobę niż konkretne stanowisko w sprawie niedzielnego głosowania, nie było nic. Po drodze mignął tylko plakat PO – oni uważają tak, a my uważamy inaczej – to o różnicach między PiS a partią rządzącą. Plakat był tak niejasny, że trudno się było domyślić, czy dobra jest PO, a zły PiS, czy może na odwrót. Na żaden ślad referendum nie natrafiłem w Mrągowie, Mikołajkach, Ostródzie, a nawet w Iławie. W tej ostatniej stoi tylko pomnik Stefana Żeromskiego, który 95 lat temu nawoływał (z mizernym skutkiem), by w plebiscycie głosować na Polskę.
Brak kampanii przedreferendalnej wróży fatalną frekwencję. A szkoda. Bo choć intencje, które kryły się za ogłoszeniem referendum 6 września, wydają mi się wyjątkowo błahe, to sam akt głosowania jest rzeczą mającą spore znaczenie.
Wagi referendum nie umniejszają wątpliwe przesłanki, jakimi kierował się były prezydent. Decyzja o referendum jest w mej ocenie jedną z największych porażek Bronisława Komorowskiego. W efekcie przegranej w pierwszej turze wyborów były prezydent podjął nieprzemyślaną i szkodliwą próbę ucieczki do przodu. Działanie to miało pomóc mu wygrać wybory, ale w zamierzeniu miało także pomóc jego formacji politycznej.
Teraz można odnieść wrażenie, że nikt tego poczętego w nieprawym łożu dziecka nie chce. Sęk jednak w tym, że w chwili, gdy Senat – również kierując się kalkulacją polityczną Platformy – zgodził się na referendum i zarządzenie prezydenta nabrało mocy, przestało już to być wyłącznie referendum Komorowskiego czy PO, lecz stało się faktem dotyczącym wszystkich obywateli.
Nie inaczej będzie, jeśli dojdzie do referendum zaproponowanego przez Andrzeja Dudę. Jest oczywiste, że podejmując decyzję o głosowaniu w sprawie sześciolatków, wieku emerytalnego czy lasów, Duda – analogicznie do Komorowskiego – kierował się interesem swego środowiska politycznego oraz własnym. Ale jeśli to referendum zostanie oficjalnie ogłoszone, przestanie być referendum Dudy i PiS, a będzie referendum ogólnokrajowym.
Jeśli ktoś nie zgadza się z intencjami, które przyświecały Komorowskiemu, gdy rozpisywał to referendum (losy inicjatywy Dudy wciąż się ważą), może na przykład pójść i oddać nieważny głos. Ale pozostanie w domu przypomina odmrażanie sobie uszu na złość mamie. Bo można krytykować decyzję Bronisława Komorowskiego, ale jego decyzji już nie da się cofnąć. Nic nie zwróci nam 100 mln zł, które zostaną wydane na referendum, dlatego nie można na złość PO i byłemu prezydentowi po prostu zmarnować takiej okazji.