Największym problemem jest przedłużające się uziemienie boeingów B737 MAX i dreamlinerów z powodu remontów silników Rolls-Royce'a. – Trudno dzisiaj określić, jaki to ostatecznie będzie miało wpływ na tegoroczny wynik finansowy. Na razie nie znamy warunków i możliwości uzyskania rekompensat za straty od Rolls-Royce'a i Boeinga. Dopiero kiedy maszyny znowu zaczną latać, będzie można podliczyć wszystkie koszty i rozpocząć, mam nadzieję, konstruktywną rozmowę na temat rekompensat – mówi Milczarski.
LOT sięga po najcenniejsze ładunki
Brak maszyn zmusił LOT do zawieszenia, przynajmniej do czasu powrotu Maxów (na początku czerwca LOT powinien mieć ich już dziewięć), a być może nawet do wiosny 2020 roku, połączenia na drugie moskiewskie lotnisko Domodiedowo i zmniejszenie częstotliwości niektórych rejsów, między innymi do Hanoweru, Luksemburga i Norymbergi, z 12 do 9 tygodniowo. – Ale nadal jest możliwość wylotu i powrotu z tych miast do Polski tego samego dnia – zapewnia prezes LOT-u. – Musieliśmy uzupełnić flotę o cztery boeingi wypożyczone razem z załogami od litewskiej linii czarterowej Getjet, cztery kolejne boeingi 737-800 NG bez załóg i trzy embraery 195, łącznie 10 maszyn. Czyli dziewięć nowych musieliśmy zastąpić samolotami używanymi, ściągniętymi z rynku, które muszą przejść przeglądy – przyznaje Milczarski.
Mimo tych kłopotów przewoźnik nie odwołał żadnego z nowych kierunków. 1 czerwca wystartowały rejsy do Miami, 14 czerwca rusza Bejrut, 11 września Delhi, a od początku listopada – Kolombo. Na lato zaplanowane są sezonowe połączenia na Korfu i do Warny.
– Na wszystkich tych kierunkach LOT musi zarabiać. Połączenie do Miami to ważny kierunek biznesowy, podobnie Bejrut. Kolombo z kolei to typowo sezonowy kierunek turystyczny. Liczymy też na sukces lotów do Indii, bo tamtejszy rynek, nawet po upadku Jet Airways, szybko rośnie – mówi Rafał Milczarski.