Strajk rozpoczął się już w środę wieczorem, powodując duże utrudnienia i uniemożliwiając wielu londyńczykom powrót z pracy do domu.
Czwartek ma być jednak punktem kulminacyjnym protestu i związkowcy zapowiadają, że cała sieć londyńskiego metra nie będzie działać. To oznacza chaos komunikacyjny w całym mieście.
Przedsiębiorstwo zarządzające transportem publicznym Londynu Transport for London (TfL) poinformowało, że uruchomiło 200 dodatkowych autobusów oraz wystawiło dodatkowe rowery w publicystyczny wypożyczalniach do dyspozycji londyńczyków, zalecając by raczej korzystali z rowerów niż autobusów czy samochodów prywatnych albo wybrali się spacerem do pracy.
Boris Johnson, burmistrz Londynu, napisał na Twitterze, że strajk jest "motywowany politycznie" a odpowiedzialni są za niego "szefowie związków zawodowych". Burmistrz argumentuje, że 24-godzinne funkcjonowanie metra w Londynie jest sensowne. - Teraz koło północy londyńczycy są skazani na taksówki i autobusy nocne - argumentuje Johnson.
Nocne kursy metra mają odbywać się na wybranych liniach, m.in. Central, Jubilee, Northern, Piccadilly i Victoria. Pracownicy metra mają w związku z tym otrzymać w tym roku podwyżki wynagrodzeń średnio o 2 proc. oraz otrzymają wyrównanie inflacyjne w ciągu dwóch lat, a także roczny dodatek w wysokości 2 tys. funtów (ok. 2,8 tys. euro) dla każdego pracownika nocnego. Średnia pensja maszynisty metra wynosi 50 tys. funtów rocznie. Londyńskie metro zatrudnia ponad 20 tys. osób.