Rozwija się nam gwiazda TVN w zawrotnym tempie, a Sopot Festival może już właściwie prowadzić z zamkniętymi oczami. W ostatni weekend była przygotowana, mniej improwizacji, więcej z pamięci. Co nie znaczy, że gorsza niż przed laty, wręcz przeciwnie.

Zapowiadając np. wokalistkę o imieniu Oceana, która potem zdobyła Słowika Publiczności (po raz pierwszy na imprezie TVN nie otrzymał go reprezentant Polski, bo okazało się, że widzowie nie są tak głusi, jak chcieliby jurorzy festiwalu), pani Magda mówiła o „mieszance wybuchowej entuzjazmu”. A potem podsumowała: „No i tak to się robi na tym festiwalu. Rzuca się na kolana publiczność. Mówiłam, że będzie gorąco, że będzie mieszanka wybuchowa? Mówiłam, bo staram się mówić prawdę”.

Gdy członkowie grupy Pectus z radością odbierali na scenie Złotą Płytę, MM szybko ich spacyfikowała: „Chodźcie chłopaki. Panowie, będziecie się przytulać do tej płyty później!”. Niech się panowie chłopaki cieszą, że w ogóle zaszczyciła ich dobrym słowem. Ktoś, kto o Czesławie Niemenie opowiada, że nie miał przyjemności poznać go osobiście, a potem bez przerwy mówi „Czesław” to, „Czesław” tamto..., zasługuje na podziw.

Bądźmy jednak sprawiedliwi, to nie Mołek sprawiła, że festiwal był tak udany, ale jej mocodawcy. Najpierw zatrudniono jurorów, szacowne grono, które zachwyciło się Kasią Wilk i wybrało ją do międzynarodowego (jak to pięknie brzmi!) finału. Kasi Wilk, niestety, nie można było zrozumieć, bo śpiewała po polsku. A oczarowany nią juror Robert Kozyra, z właściwym sobie poczuciem humoru, przyłożył innej piosenkarce, mówiąc, że byłoby lepiej, gdyby reprezentowała Czechy „w lepieniu knedliczków”.

Niestety, publiczność ten dowcip wygwizdała. Co ważne, TVN zadbał nie tylko o poziom festiwalu i konferansjerki, ale także atmosferę. Nawet koncert piosenek Niemena był co chwilę przerywany reklamami, a gdy już obraz wracał, to zacinał się tak często, że po pięćdziesięciu razach przestałem liczyć. A przecież mogli, w hołdzie sopockiej tradycji, pokazywać planszę: „Prosimy nie regulować odbiorników”. Jednak słowo daję – gdy na scenę wyszedł Piotr Cugowski i zaśpiewał: „Mimozami jesień się zaczyna...”, przeszła mi cała złość. Bo facet po prostu ma talent. W przeciwieństwie do pewnej mimozy.