Ładne słowa, ale wszystko, co piękne, szybko się kończy. Tak było i tym razem, bo po chwili ekspremier dodał: „Uważam, że nie należy chować urazów”. I tu jest pies pogrzebany: polskie rzeczowniki mają rodzaj męski, żeński i nijaki. Nie można ich dowolnie zmieniać, bo narodzi się myślowy hermafrodyta. Były prezes Rady Ministrów nie żywi urazy, ale urazów chować nie chce. Być może są one pozostałością po pamiętnym, transmitowanym przez wszystkie telewizje, meczu na sali gimnastycznej. Już dziecko w łonie matki potrafi nieźle kopnąć, a co dopiero chłopiec na wuefie. Na szczęście Marcinkiewicz nie Jontek, więc wybacza wszystkim bez wyjątku, także tym, dla których przebaczenia nie ma. Nie ma go ostatnio dla wiceszefowej Agencji Informacji TVP – Patrycji Koteckiej, która od kilku tygodni jest numerem 1 na liście czarownic przeznaczonych do spalenia. Jedni rozpisują się o naciskach, jakie wywierała na podwładnych, inni prezentują zrobione dla potrzeb artykułu o walce z rakiem zdjęcia jej nagiego biustu. Wiele wskazuje na to, że Kotecka nie ucieknie przed stosem. Chyba że pójdzie śladem „urazy” Marcinkiewicza i zmieni płeć. Skończą się dowcipy o blondynkach, nikt nie będzie szperał w dawnych zdjęciach, a wielu panów na Woronicza oszaleje z radości, że naciski wywiera na nich czarujący blondyn – Patryk Koteczek. Na razie podwładni Koteckiej przypominają Stuhra w „Seksmisji”, który mężnie zniósł „permanentną inwigilację”, ale popłakał się, bo „kobieta go bije”. Bez urazy, panowie.