Żeby uroczystość w hotelu Victoria wypadła na ekranie ładnie i mądrze, TVP 1 postanowiła nie pokazywać jej na żywo i w całości, ale z poślizgiem i w skróconej wersji. Do ostatniej chwili deliberowano prawdopodobnie, co (i kogo) wyciąć, bo nawet retransmisję nadano z kilkuminutowym opóźnieniem.
A potem widzowie obejrzeli – jak mówią sprawozdawcy sportowi – „obszerne fragmenty”, w których prezentowano – oprócz kardynała Stanisława Dziwisza i Lecha Wałęsy – wyłącznie ludzi związanych z TVP.
Pierwszy dobrze wypadł prowadzący Maciej Orłoś, który przypomniał, że Torbicka i Lis (Tomasz) mają już „chyba po siedem Wiktorów, mówię chyba, bo to trudno zliczyć”. Do siedmiu rzeczywiście trudno, ale do czterech? „Szymon Majewski ma dwoje dzieci i dwa Wiktory, a ja – ciągnął Orłoś – mam czworo dzieci i trzy Wiktory. Nie, to bez sensu, przepraszam”.
Potem Jacek Żakowski ogłosił, że zwycięzcą w kategorii „komentator lub publicysta” został „Haniu, jestem z ciebie dumny, Tomasz Lis”. Niestety, popsuł tym samym wystąpienie pana Tomasza, bo ten już na samo imię „Hania” reaguje niezwykle emocjonalnie. „Bardzo dziękuję osobie, która pokazała, co tak naprawdę jest sensem dziennikarstwa, a jego sensem jest mówić prawdę, nie kłamać, a już na pewno nie kłamać na rozkaz, Haniu...”.
Tu nabrałem wątpliwości – czy Lis chce powiedzieć, że bez rozkazu kłamać można? Ale przecież dobrze wypaść chciała i Nina Terentiew, która od razu zapytała, czy ją dobrze słychać, i Jerzy Buzek, który nabrał takiego rozpędu przy wręczaniu Wiktora Lechowi Wałęsie, że ogłosił go zdobywcą Oscara. I nawet Piotr Kraśko.