„Nie mogę się doczekać, kiedy będą mnie lizać miliony Australijczyków" – powiedziała zachwycona pomysłem. To dowcipne zdanie przysporzyło jej nie mniej popularności i sympatii, niż najlepsze role. A znakomitych kreacji ma naprawdę dużo, by wymienić tylko tytułową w „Elizabeth" (1998), Galadrielę w trylogii „Władca Pierścieni" (2001–2003) czy pamiętną Katharine Hepburn w „Awiatorze" (2004), która przyniosła jej Oskara.
Niedługo na ekrany kin wejdzie dwuczęściowy „Hobbit" Petera Jacksona, w którym Blanchett po raz czwarty wciela się w królową elfów. Ostatnio o Cate Blanchett głośno jest nie tylko z powodu jej filmowych dokonań. Aktorka znana jest ze swej niechęci do operacji plastycznych. „Boję się skalpela i nie wyobrażam sobie, że mogłabym dać się pociąć, by poprawić coś w swoim ciele" – przyznała szczerze w jednym z wywiadów.
Nie krytykuje jednak swoich koleżanek po fachu, które upiększają się w ten sposób (choć im współczuje), tylko stara się przekonać je do wykorzystania naturalnego piękna, drzemiącego – według niej – w każdym z nas. Od tych słów przeszła do czynów – okładkę marcowego numeru „Intelligent Life" (dodatku do „The Economist") zdobi jej zdjęcie bez żadnego retuszu!
Trzeba przyznać, że jak na standardy Hollywood, Blanchett wykazała się nie lada odwagą. Ale warto było zaryzykować. 43-lenia aktorka wygląda na tej okładce znakomicie, a nieliczne zmarszczki dodają jej szlachetności i podkreślają niebanalną urodę. Blanchett wypada tym lepiej, jeśli przypomnimy sobie niedawne skandale związane z przesadnym „poprawianiem" wizerunku gwiazd w reklamach. Wymuskane – najpierw skalpelem chirurga, potem programem komputerowym – celebrytki nie wytrzymują konkurencji z naturalną, pełną wdzięku Australijką.