Wieczór wspomnień

„Czas kobiet” Nikołaja Chalezina to zapis doświadczenia ofiar represji Łukaszenki. Ale czy reżyserowi oraz współtwórczyni tekstu – Natalii Kaladzie – udało się przekuć przeżycia w teatralną opowieść i polityczny komunikat?

Publikacja: 08.07.2012 19:00

Wieczór wspomnień

Foto: Forum

Red

* * *

„Czas kobiet"

,


reż. Nikołaj Chalezin

,


scen. Nikołaj Chalezin 


i Natalia Kalada,


scen. Justyna Łagowska,


Teatr Polski w Warszawie,


premiera 9 czerwca

Odsłaniana wraz z opadaniem kolejnych plandek scenografia Justyny Łagowskiej przedstawia swoisty składzik z wyposażeniem mieszkania. Z elementów tych stopniowo powstaje dom – zapewne obiekt nostalgii każdego emigranta. W nim odbywa się sylwestrowa kolacja, podczas której spotykają się polityczne uchodźczynie za ocean, przez Internet próbujące łączyć się z tymi, które zostały w kraju. Tytułowe kobiety mają rzeczywiste pierwowzory – to żony i córki działaczy. Jednak niewiele dowiadujemy się o ich aktywności. Twórcy spektaklu zdecydowanie preferują to, co zdaje im się „osobiste" i zarazem „uniwersalne" – a nie polityczno-społeczny konkret.

Najzabawniejszy jest tu mężczyzna – bohater i kombatant, motyw przewodni drugiego wątku przedstawienia. Postać Adama Biedrzyckiego przechadza się i wspomina, jak drzewiej bywało. Jak to dżinsy symbolizowały wolność, jak to szmuglowało się je od polskich robotników z mińskiego hotelu w radzieckiej epoce, jak to krzyczało się na manifestacjach. Można współczuć jego córce – w tej roli Marta Kurzak – która za bardzo nie ma tu co grać, leży na materacu, słucha anegdot i śmieje się z tatusinych żartów. W Teatrze Polskim w Warszawie wszyscy stajemy się trochę postacią graną przez Martę Kurzak. Słuchamy znów tej samej historii, której okazać lekceważenie byłoby grubym nietaktem, wręcz skandalem – bo sprawa słuszna, a stoi tu za nią przecież życiowa prawda. Mówiąc brutalnie: wiemy, że na Białorusi są więźniowie polityczni. Jednak jeśli nasze myślenie o tym kraju ma się zmienić, potrzeba czegoś więcej niż sentymentalny wieczór, kiedy warszawska publiczność z zadumą pochyla się nad barbarzyństwem ościennego reżimu. Po przeszło 20 latach od polskiego przełomu opozycja „Zachód – kraina wolności" kontra „zniewolony Wschód" to za mało, by opowiadać przekonująco o świecie. Skoro na Białorusi trwa impas, może czas przemyśleć coś na nowo? Jakie błędy popełniają białoruscy opozycjoniści i dlaczego są tak słabi? Czym różni się (a różni) ich sytuacja od polskiej „Solidarności", a czym od twórców pomarańczowej rewolucji? Dlaczego niesfałszowane wybory Łukaszenka i tak by wygrał? Co zrobić, by kiedyś „wolna" Białoruś nie stała się peryferyjną kolonią zachodniego kapitału? Im szybciej Polacy i Białorusini zaczną się nad tym razem zastanawiać, tym lepiej.

I kluczowa dla teatru sprawa – nie wystarczy zrobić spektaklu „na faktach", nie wystarczy spisać z taśmy dla aktorów „prawdziwych historii" – nawet wstrząsających – ani też „spotkać" wykonawców z pierwowzorami ich postaci. To tak nie działa. Sztuka, nawet dokumentalna, zawsze posiada jakąś formę; forma ta nie jest neutralnym workiem na treść, tylko wydatnie wpływa na przekaz. Na tę formę Chalezin jest wybitnie niewrażliwy i nie ma na nią pomysłu; nie zaznacza swojej pozycji względem snutej opowieści. To przecież oczywiste – siedząca na krześle kobieta opowiada straszną historię, zatem jej współczujemy. Gdzie tu miejsce na myślenie?

„Czas kobiet"

reż. Nikołaj Chalezin

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Teatr
„Na prochach” to musical mocniejszy niż narkotyk
Teatr
Pokazy mistrzów i autorytetów
Teatr
Europejska nagroda dla Krzysztofa Warlikowskiego
Teatr
O tym jak Coetzee spotkał się z zespołem Warlikowskiego i pytał o Pawlikowskiego
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Teatr
Dlaczego ludzie „ćpają” od zawsze? „Na prochach" w Teatrze Syrena
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”