Scenariusz przedstawienia okazał się jednak najsłabszym jego punktem.
Opowiadając o samotności starzejącej się Marleny Dietrich, o jej potrzebie miłości, wyobcowaniu i ograniczeniach, jakie stanowi bycie gwiazdą, Ewa Dałkowska stworzyła przejmującą rolę. Ciekawym uzupełnieniem było „śpiewanie synchroniczne", czyli duet Dałkowska–Dietrich.
Interesującą historią o marzeniach, potrzebie bycia gwiazdą i bezpruderyjnym życiu były zwierzenia pornogwiazdy Savannah w ujęciu Magdaleny Popławskiej. Całość, co zrozumiałe, okraszona była zmysłowym, często wręcz wyuzdanym tańcem.
Oba elementy całości trwały około 20 minut, niestety ponad dwa razy dłuższe były konwulsje trójki bohaterów. Młodzi adepci sztuki aktorskiej (Bartosz Gelner i Piotr Polak) z nagimi torsami, a Łukasz Przytarski, jak przeczytałem – finalista konkursu tanecznego Doliny Kreatywnej, w cielistych stringach i pończochach zabawiali się ze sobą, udawali kopulację, masowali się po odsłoniętych bądź zasłoniętych częściach ciała. Starali wprowadzić się w trans, a wszystkiemu towarzyszył otępiający dźwięk bębnów i perkusji.
Ewa Dałkowska na szczęście jako sceniczna Marlena mogła przyglądać się tym poczynaniom z pobłażaniem. A dający z siebie wszystko, a nawet więcej, młodzi aktorzy byli – jak chce tytuł opowieści – naprawdę „wyczerpani". Ich stan ducha udzielił się też niektórym widzom.
Drugi rodzaj teatru rozgrywał się wokół spektaklu. Młodzi widzowie kłębili się w holu Zamku Ujazdowskiego, gdzie można oglądać „Wyczerpanych". Do mikrosalki, bo taka gwarantuje sukces frekwencyjny, widzowie wpuszczeni zostali w ostatniej chwili. Gorycz braku miejsc rekompensowała różowa gąbka jako poduszka.