Widowisko o festiwalu młodzieży w Warszawie w 1955 r. wymyślił, lecz nie zdążył zrealizować, Krzysztof Zaleski. Pozostał scenariusz, któremu ostateczny kształt sceniczny nadał Maciej Englert. To piękne pożegnanie zmarłego niedawno reżysera bardzo związanego ze stołecznym Teatrem Współczesnym.
„To idzie młodość” Zaleski zbudował – jak głosi podtytuł – na motywach prozy Marka Nowakowskiego. Słowo stanowi wszakże dodatek, najważniejsze są pieśni masowe oraz piosenki, które wówczas musiano i chciano śpiewać.
Można sądzić, że takim musicalowym widowiskiem Teatr Współczesny chciał się przypodobać publiczności. Dawne przeboje są chętnie słuchane, a muzyczne składanki kreują sielankowo łatwy świat. Tymczasem „To idzie młodość”, posługując się prostą formą, daje prawdziwy obraz nastrojów w pierwszych latach PRL.
Twórcy spektaklu uznali festiwal młodzieży za przełomowe wydarzenie: po raz pierwszy Polska otworzyła się na Zachód, a ideologiczna indoktrynacja nowego pokolenia okazała się nieskuteczna. Twierdzą nawet, że późniejsze poznańskie wydarzenia czerwcowe okazały się jego konsekwencją. Być może z tą tezą nie w pełni zgodzą się historycy, w spektaklu została ona udowodniona przekonująco.
Część pierwsza spektaklu opisuje PRL pieśniami masowymi. Jazz i boogie-woogie to marzenia nielicznych, większość młodych wierzy w socjalistyczne idee. Czy może być zresztą inaczej, gdy wszystkim ich poczynaniom towarzyszą czujne oczy Józefa Stalina?