Jej wiersze trafiły do repertuaru Ewy Demarczyk, Czesława Niemena, Krystyny Jandy, Grzegorza Turnaua czy Kayah. Dziś jednak jest postacią nieco zapomnianą. W 2015 r. minie 70 lat od śmierci poetki, z tej okazji w Teatrze Polskim powstaje spektakl „Lilka – cud miłości". W jej postać wcielają się cztery aktorki, wśród nich znalazła się Joanna Żółkowska.
– Ten wieczór to spotkanie z artystką, która wyrastała zdecydowanie poza swoją epokę. I starała się wyjść poza ograniczenia przypisywane kobiecie – mówi „Rzeczpospolitej" aktorka. – Mam wrażenie, że najpiękniejsze wiersze pisała jako 20-latka, choć żyła właściwie na przełomie dwóch epok. Pierwsza była sielska, anielska, to czas cudownego odrodzenia, kiedy ona zaczynała i rozkwitała. Ale potem przyszła epoka wojny, kataklizmu.
Była wnuczką Juliusza i córką Wojciecha Kossaka, po nich odziedziczyła też wybitny talent plastyczny. W tamtych czasach panien z wyższych sfer nie kształcono jednak w tym kierunku. Zamiast malować, zaczęła więc pisać wiersze, choć pewnie mogłaby robić i jedno, i drugie.
- Właściwie przez całe życie poszukiwała miłości – zauważa Joanna Żółkowska.
Pierwsze małżeństwo z porucznikiem Władysławem Bzowskim okazało się, jak sama określiła, katastrofą. Bzowski legitymował się odpowiednim pochodzeniem, a „Lilka", jak nazywano Marię, miała aż 23 lata, co w tamtej epoce było granicą staropanieństwa. Wepchnięto ją więc w jego ramiona. Przez dwa lata grała przykładną panią domu, po czym spakowała walizki i wróciła do Kossakówki. Jan Gwalbert Pawlikowski był błyskotliwie inteligentny, wykształcony, dowcipny, w dodatku niebywale przystojny. Okazał się jednak tyranem.