Rz: W niedawnej strzelaninie w szkole na Florydzie zginęło 17 osób. W Stanach Zjednoczonych podobne tragedie zdarzają się regularnie, ale władze nie decydują się na ograniczenie prawa do posiadania broni. Dlaczego?
Zbigniew Lewicki: Nie wiadomo, jak rozwiązać ten problem. Można oczywiście ograniczyć możliwość kupowania nowej broni, tyle że w Stanach w rękach prywatnych znajduje się 300 mln sztuk broni zarejestrowanej, a do tego 300–500 mln sztuk nielegalnej. Amerykanie zapędzili się w kozi róg. Niby można zastosować półśrodki, takie jak zakaz sprzedaży broni automatycznej czy półautomatycznej, lecz nie zapobiegną one kolejnej tragedii.
Ale może ryzyko zostałoby chociaż trochę zmniejszone?
Nic to nie da. Przecież w USA w różnych miejscowościach prawie co weekend odbywają się targi broni, na których prywatni sprzedawcy nie mają obowiązku sprawdzać, kto ją kupuje. Broń można nabyć przez internet. Są też osoby kupujące – zgodnie z prawem – duże ilości broni, którą potem drożej odsprzedają. W ponad 30 stanach takie osoby nie mają obowiązku wymagania od kupującego żadnego dokumentu! Tak więc jeżeli ktoś nie może kupić broni w sklepie, np. ze względu na kryminalną przeszłość czy chorobę psychiczną, to w ciągu dwóch–trzech dni i tak to zrobi.
Niektóre stany wprowadzają pewne ograniczenia, ale są to jedynie półśrodki, mające pokazać wyborcom, że „robimy, co możemy". Tej sytuacji prawdopodobnie nie da się opanować. Można to było zrobić 200 lat temu, a nie teraz, gdy sprawy zaszły tak daleko.