– Najwyraźniej policjantom skończyły się prezenty dla dzieci pod choinkę, no to przyszli do nas uzupełnić zapasy – napisała zgryźliwie na Twitterze rzeczniczka Fundacji Kira Jarmysz.
Każdorazowa rewizja w biurach Nawalnego oznacza bowiem wyniesienie przez policję całego sprzętu elektronicznego – łącznie z prywatnymi laptopami współpracowników fundacji oraz mikrofalówką z biurowej kuchni. Od września zamaskowani rosyjscy stróże prawa dwukrotnie już zabierali całe wyposażenie niewielkiego lokalu, skąd fundacja nadaje swoje programy w internecie – wykręcano nawet żarówki z umocowanych na stałe lamp. Do tej pory niczego nie zwrócono.
Za każdym razem również kolejne oddziały specjalne (najpierw prokuratury, później Komitetu Śledczego, a ostatnio rosyjskiego Zarządu Zakładów Karnych) otwierały drzwi wejściowe piłami łańcuchowymi. Podczas świątecznej interwencji z siedziny fundacji wyprowadzono od razu Aleksieja Nawalnego. Wszyscy sądzili, że trafi do aresztu, ale okazało się, że „zwyczajnie wyciągnęli siłą na korytarz” i kazali tam siedzieć – poinformował sam Nawalny na Twitterze.
„Zabrali mi z plecaka rozładowany czytnik elektronicznych książek, na którym czytałem »Wiedźmina«. Panowie w czarnych czapeczkach naładowali czytnik, przekonali się że tam jest »Wiedźmin« i oddali mi. Poważnie” – dopisał po chwili.
Przeciw fundacji Nawalnego prowadzonych jest kilka postępowań, każde przez inny resort. Tym razem służby wtargęły z powodu filmu, który fundacja nakręciła jeszcze w 2017 roku, pokazując bogactwa premiera Dmitrija Miedwiediewa. Wcześniej sąd nakazał Nawalnemu usunięcie go z Internetu, ale opozycjonista odmówił. Teraz dostał wezwanie do sądu z powodu swojej odmowy, leczzamiast rozprawy doczekał się wizyty oddziału specjalnego.