Wojsko i specjalne oddziały policji znowu użyły broni. Strzały było słychać m.in. w rejonie pagody Sule, gdzie w czwartek od kul zginęło kilka osób. Ale ofiar może być znacznie więcej. Brytyjczycy i Australijczycy przestrzegają, że władze Birmy mogą zaniżać dane. Zagraniczni dziennikarze są wydalani z kraju. W piątek w Birmie zablokowano dostęp do Internetu. -Reżim odcina kraj od reszty świata. O czwartej rano dostaliśmy ostatni e-mail z Birmy. Zdobycie informacji będzie teraz bardzo trudne, bo ludzie kontaktowali się z nami głównie przez Internet. Pozostają jeszcze telefony, ale bardzo rzadko udaje się do kogoś dodzwonić -mówi "Rz" redaktor sekcji birmańskiej BBC Myint Swe.
Junta, która od 45 lat rządzi Birmą, rozprawiła się z buddyjskimi mnichami, którzy stanęli na czele protestów wywołanych podwyżkami cen paliw. Mnichów brutalnie pobito i wtrącono do więzień. W piątek w rejonie pięciu głównych klasztorów buddyjskich wojsko utworzyło strefy zamknięte. Stowarzyszenie Narodów Azji Południowo-Wschodniej (ASEAN), do którego prócz Birmy należy dziewięć innych krajów, potępiło spacyfikowanie demonstracji. Po raz pierwszy do junty zwrócił się sekretarz generalny ONZ. Ban Ki Mun zaapelował o umiarkowanie i dialog. Również polskie MSZ wyraziło zaniepokojenie sytuacją i zaapelowało do junty o "niezwłoczne i skuteczne wdrożenie procesu porozumienia narodowego". Władze Tajlandii poinformowały, że gotowe są przeprowadzić lotniczą ewakuację cudzoziemców przebywających w Birmie. Obrońcy praw człowieka manifestowali m.in. w Tokio, Indonezji i Hongkongu.