Wśród oskarżonych dominują żyjący w Hiszpanii Marokańczycy. W atakach na pociągi, w których zginęły 191 osoby (w tym Polacy), a tysiące zostało rannych, islamskim ekstremistom pomogli Hiszpanie. Załatwili im materiały wybuchowe w zamian za narkotyki.
W trakcie procesu, który rozpoczął się 15 lutego i trwał do 2 lipca, bliscy ofiar co dzień poznawali bulwersujące detale spisku. Dowiedzieli się np., że Sergio Alvarez przewiózł wypełniony dynamitem plecak z Oviedo do Madrytu zwykłym autobusem. Dostał za tę przysługę 600 euro w gotówce i haszysz. Ponoć myślał, że wiezie pirackie płyty CD.
Okazało się, że choć Hiszpania od dziesiątków lat boryka się z baskijskimi terrorystami z ETA, ze zdobyciem materiałów wybuchowych nie ma w tym kraju problemów. W asturyjskiej kopalni Conchita dynamit stał pod gołym niebem w otwartych skrzynkach. Pod kluczem trzymano detonatory, ale wszyscy wiedzieli, że klucz leży pod kamieniem.
Jose Emilio Suarez Trashorras, były pracownik kopalni, który wymieniał dynamit na haszysz, był informatorem hiszpańskiej policji. Ta zaś przymykała oko na jego narkotykowy biznes, na którym nieźle się dorobił. Inni oskarżeni też nie żyli w nędzy – madrycka prasa informowała, że honoraria niektórych adwokatów sięgną 100 tys. euro.
Okazało się też, że terrorysta Dżamal Ahmidan zwany Chińczykiem wpadł w ręce Gwardii Cywilnej, ale nie został zatrzymany, bo oskarżył funkcjonariuszy o rasizm. Chociaż w bagażniku bmw miał noże, skradzioną w El Corte Ingles odzież i pliki banknotów po 50 euro, pozwolili mu odjechać. „Chińczyk”, jeden z organizatorów zamachów, wraz z kilkoma kompanami wysadził się w powietrze już po 11 marca, gdy policja dobijała się do drzwi ich mieszkania.