Widoczny znak to miejsce pamięci, które ma przypominać o powojennych wysiedleniach Niemców w szerszym europejskim kontekście. Rząd w Berlinie od kilku tygodni ma już gotowy projekt, ale trzyma go w tajemnicy. Najprawdopodobniej będzie to połączenie wystawy i ośrodka badań historycznych. We wtorek niemiecki minister kultury Bernd Neumann przyjedzie do Warszawy, aby przedstawić szczegóły polskim władzom. Jeśli będą zainteresowane projektem, Niemcy są gotowi uwzględnić polskie zastrzeżenia i pomysły. Jeżeli powiedzą „nie”, widoczny znak powstanie bez udziału Polski.
– Dobrze, że niemiecka strona rozmawia na ten temat z Polską, ale nie powinna oczekiwać, że Warszawa zdecyduje się natychmiast na udział w projekcie – mówi „Rz” pełnomocniczka niemieckiego rządu ds. kontaktów z Polską Gesine Schwan. Wczoraj niemieckie media informowały, że wypowiedziała się ona przeciwko udziałowi Polski w widocznym znaku. – To nieprawda. Uważam tylko, że nie należy wywierać nacisku na Polskę – mówi Schwan. Jest niemal pewne, że jeśli Polska włączy się w projekt, odsunięta od niego zostanie szefowa Związku Wypędzonych Erika Steinbach. Taki warunek publicznie postawił premier Donald Tusk. Mówił też o tym pełnomocnik rządu ds. relacji międzynarodowych Władysław Bartoszewski.
Dla Berlina sprawa jest delikatna, bo tamtejsze władze nie chcą stwarzać wrażenia, że ustępują pod presją Polski. Ale jeden z niemieckich dyplomatów przyznaje nieoficjalnie, że rząd Angeli Merkel jest gotowy zastąpić Steinbach „kimś młodszym”.
Jak Polska powinna zareagować na taką ofertę? Minister kultury Bogdan Zdrojewski nie odpowiadał na prośby „Rz” o rozmowę. Eksperci są natomiast podzieleni w tej sprawie. – Polska nic nie zyska, tylko wręcz straci na tym projekcie. Jestem pewien, że sama wystawa będzie politycznie poprawna. Ale idea widocznego znaku i akcentowanie wysiedleń Niemców to tworzenie nowej kultury pamięci w Europie. To nie jest w polskim interesie – mówi znawca problematyki niemieckiej Marek Cichocki. Jego zdaniem widoczny znak, który jest zapisany w umowie koalicyjnej niemieckiego rządu, jest projektem politycznym i Polska nie powinna go sankcjonować.
Innego zdania jest prof. Anna Wolf-Powęska z Instytutu Zachodniego w Poznaniu. – Powinniśmy rozważyć swój udział pod warunkiem, że wysiedlenia Niemców będą przedstawione na tle wypędzeń innych narodów. Ten projekt powstanie – z nami czy bez nas. Lepiej więc mieć wpływ na jego kształt. Ale zanim zaczniemy się zastanawiać, musimy wiedzieć, na czym on polega – uważa Wolf-Powęska.