Polityka wschodnia do góry nogami

Polityka zagraniczna polskiego rządu zbiera fatalne recenzje. Nasi wschodni sąsiedzi nie mogą zrozumieć, dlaczego premier Tusk zdążył już być w Berlinie i Moskwie, a ciągle nie wyznaczył terminu wizyty w Kijowie – pisze Maja Narbutt, publicystka „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 25.02.2008 06:36 Publikacja: 24.02.2008 00:59

Polska granica wschodnia

Polska granica wschodnia

Foto: Fotorzepa, Dariusz Majgier DM Dariusz Majgier

– Po raz pierwszy od czasu odzyskania przez Ukrainę niepodległości mamy wrażenie, że Polacy nie są z nami szczerzy. Wygląda na to, że gwałtownie zmieniacie swą politykę – mówi „Rzeczpospolitej” Leonid Krawczuk, pierwszy prezydent Ukrainy.

– Nie chcę oceniać polskiej polityki zagranicznej – zastrzega jeden z najbardziej znanych polityków Europy Wschodniej Vytautas Landsbergis. – Powiem jedno: w polityce trzeba mieć wizję. Nie można żyć tylko dniem dzisiejszym i kalkulować, co w tej chwili się opłaca. Pragmatyzm łatwo staje się konformizmem i kończy fatalną Realpolitik. Nie zawsze trzeba wsłuchiwać się w głos europejskich stolic, tańczyć pod muzykę z Berlina.

Polska traci pozycję regionalnego lidera. Rezygnuje z tego, co było jej siłą – mówi litewski politolog Vytautas Radżvilas

– Polska polityka wschodnia zmieniła się całkowicie. Wygląda na to, że nowa ekipa postanowiła zniszczyć to, co robili poprzednicy – dodaje znany ukraiński pisarz Jurij Andruchowycz.

Kiedy rozmawia się z intelektualistami ukraińskimi, można usłyszeć, że „Piłsudski przewraca się w grobie”, bo Polska przestała rozumieć, że jej racja stanu wymaga wolnej, silnej Ukrainy. Analitycy polityczni mówią, że rezygnujemy z ambicji regionalnego lidera. Polityka zagraniczna nowego polskiego rządu zbiera fatalne recenzje. Nasi wschodni sąsiedzi nie mogą zrozumieć, dlaczego premier Donald Tusk w ciągu 100 dni swych rządów zdążył być w Berlinie i Moskwie, a ciągle nie wyznaczył terminu wizyty w Kijowie. Wniosek płynie jeden – w polskiej dyplomacji ciągłość nie obowiązuje. Nowa ekipa potrafi być nieprzewidywalna.

— Nie ma znaczenia, kiedy dojdzie do spotkania premierów Polski i Ukrainy, bo w końcu do niego dojdzie. Nie jest ważne, czy Donald Tusk pojedzie do Kijowa, czy premier Tymoszenko – do Warszawy — tłumaczy poseł PO, szef sejmowej komisji spraw zagranicznych Krzysztof Lisek. — Staramy się rozwiać niepokój naszych wschodnich partnerów, że w polskiej polityce zagranicznej dzieje się coś złego. Długo rozmawiałem na ten temat z doradcę prezydenta Litwy. A dlaczego Litwini czują niepokój? Nie wiem. Może to wpływ publikacji prasowych.

Mniej lub bardziej oficjalnie z Kancelarii Premiera Tuska płyną sygnały, że polityka polityka wschodnia – zwłaszcza wobec Ukrainy – ma być oparta na racjonalnych przesłankach. Skrupulatnie sprawdzimy, co dostaliśmy od Ukrainy za wspieranie jej aspiracji proeuropejskich. Policzymy, czy Ukraińcy nie chcą od nas za dużo. I – jak powiedział dziennikarzom jeden z liderów Platformy Obywatelskiej – „nie damy się szantażować Giedroyciem”, czyli przekonaniem, że Polacy i tak muszą wspierać wolną Ukrainę, bo wymaga tego nasza racja stanu.

W teorię, że nowy rząd mógłby myśleć o polityce z Ukrainą w kategorii symetrii i kierować się doraźnym rachunkiem politycznym, trudno uwierzyć byłemu prezydentowi RP Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, którego mediację w czasie pomarańczowej rewolucji Ukraińcy wspominają do dziś. – Wielkie strategie są budowane przez wielkich polityków, a nie sklepikarzy, którzy liczą każdy grosz, żeby bilans się im zgadzał – podkreśla Aleksander Kwaśniewski. – Powiem szczerze: ciągle powinniśmy dawać więcej niż brać, bo gramy o dużą stawkę.

Kiedy pytam Vytautasa Landsbergisa, co premier Polski mógł uzyskać, składając wizytę na Kremlu, zapada milczenie. – Nic, właściwie nic. I nawet 100 uśmiechów nie zdoła przekonać Putina, że Polacy lubią czekistów – mówi w końcu pierwszy przywódca niepodległej Litwy.

Fakt, że Donald Tusk pojechał do Moskwy, nie wzbudził emocji u naszych wschodnich sąsiadów. Pojawiły się wprawdzie głosy krytyczne, ale w końcu wizyta polskiego premiera była wewnętrzną sprawą Polski. Jednak sugestia, że premier Tusk mógł dokonać przełomu w stosunkach z Rosją, spotyka się ze sceptycyzmem. Politycy i analitycy są skłonni najwyżej przyznać, że mógł wysłać sygnał pod adresem Brukseli. – Polacy chcą ułożyć sobie sobie stosunki z Rosją – powtarzają, dodając jednak, że ten sygnał mógł zostać na Kremlu niewłaściwie zinterpretowany. Bo polityczne gry z Rosją to zajęcie tylko dla doświadczonych graczy.

– Kreml stosuje zasady obowiązujące w rosyjskich łagrach. Kiedy pojawia się ktoś nowy, stara się go zaskoczyć, sprawdza, gdzie jest jego słaby punkt. Jeśli ten ktoś się cofnie, okaże słabość, to już przegrał – tłumaczy Audrius Baculis, komentator opiniotwórczego tygodnika „Veidas”.

Rosja poważnie traktuje jedynie twardych polityków. Taką opinię – dla jednych oczywistą, dla drugich obrazoburczą – warto wziąć pod uwagę, zważywszy, że wygłasza ją Vytautas Landsbergis, który latami kreował stosunki swego kraju z wielkim wschodnim sąsiadem i nie ugiął się pod jego presją. – Na Kremlu szacunek budzi wyłącznie stanowczość – mówi Landsbergis i z pewną przekorą dodaje: – Nie chciałbym, by powstało wrażenie, że Landsbergis namawia Polskę, by drażniła Rosję. Ale argument, że coś „drażni Rosję ”jest nadużywany. Bo w końcu, czy ponosimy odpowiedzialność za stany emocjonalne Rosji?

– Polska traci pozycję regionalnego lidera. Rezygnuje z tego, co było jej siłą. Mam wrażenie, że ta prawda do Polski nie dociera: znaczna część litewskich elit jest zachwycona braćmi Kaczyńskimi – mówi politolog z Litewskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Vytautas Radżvilas. – Zdajemy sobie też sprawę, że za swą twardą politykę międzynarodową Kaczyńscy płacili wysoką cenę osobistą i moralną.

Kiedy tydzień temu w 80. rocznicę odzyskania przez Litwę niepodległości odbyła się w Wilnie międzynarodowa konferencja historyczna pod patronatem prezydenta Valdasa Adamkusa, jej polscy uczestnicy ze zdumieniem słuchali entuzjastycznych opinii o „charyzmatycznych Kaczyńskich”.

– Litewscy politycy bardzo szanują Kaczyńskich. Nie są to może mili faceci, gładcy politycy mówiący tak, by nikogo nie urazić. Ale to twardzi zawodnicy, którzy bez kompleksów walczą o narodowe i regionalne interesy – przyznaje jeden z najbardziej znanych litewskich komentatorów Audrius Baculis.

W kręgu litewskich dziennikarzy politycznych można usłyszeć plotki, kto z młodych polityków stylizuje się na Jarosława Kaczyńskiego, zaś w kuluarach MSZ mówi się, że Polska do tej pory działała w instytucjach europejskich jak taran – wywalała drzwi, przez które Litwini mogli wejść i przedstawić swe racje. – Takiej twardości brakuje litewskim politykom. Kiedy premier Giedyminas Kirkilas pojechał do Brukseli, by załatwić zgodę na przedłużenie działania elektrowni atomowej w Ignalinie, wyszedł z ważnego gabinetu po pięciu minutach i powiedział, że jakoś sobie poradzimy bez Ignaliny – opowiada litewski dziennikarz. – Wszyscy aż jęknęli. I pomyśleli: a Polacy by nie ustąpili.

Twardą grę prezydenta Lecha Kaczyńskiego Litwini odczuli osobiście. Podczas ubiegłorocznej jesiennej wizyty w Wilnie okazało się, że nie podpisze on umowy o moście energetycznym. Uznał, że wspólne projekty energetyczne w proponowanym kształcie nie są dla Polski korzystne. – Reakcje mediów były wręcz histeryczne. Kaczyńskiego atakowano bezpardonowo, zarzucając mu zdradę polsko-litewskich sojuszy – mówi miejscowy polski dziennikarz. – Kiedy wystąpił w telewizji, w ostatniej chwili, gdy już odpinał mikrofon, dziennikarka spytała prowokacyjnie: – To Wilno nasze czy wasze?”, Kaczyński odparł spokojnie: – Nie ukrywam, że kiedy patrzę tu przez okno, boli mnie serce. Ale myślę, że Niemcy we Wrocławiu czują to samo.

W rozluźnionej atmosferze towarzyszącej nieoficjalnej wizycie w Wilnie jeden z liderów Platformy udzielał wywiadu polskiemu dziennikarzowi. – Partnerstwo strategiczne z Litwą? Ja nigdy takiego terminu nie używałem – mówił, tłumacząc, że „nie można budować Unii w Unii albo NATO w NATO”, a „starą polską chorobą jest, że najpierw się mówi hop, a potem skacze”.

Kilka godzin później, w popłochu, postarał się o wycofanie wypowiedzi. Gdyby wywiad opublikowano w całości, z pewnością wybuchłby skandal. W najlepszym wypadku litewskie elity uznałyby to za dowód niekompetencji polskiego polityka.

– Dlaczego Litwa sprzedała Orlenowi pakiet kontrolny w rafinerii w Możejkach? Właśnie dlatego, że jesteście naszym partnerem strategicznym. Ostateczna decyzja zapadła po telefonie prezydenta Kaczyńskiego do naszego prezydenta, gdy zrozumieliśmy, że Polsce naprawdę na tym zależy – wspomina jeden z litewskich polityków, który z bliska obserwował negocjacje.

Gdyby Litwini doszli teraz do wniosku, że Polska prowadzi nieszczerą grę, polskie inwestycje stanęłyby pod znakiem zapytania. – Orlen chce kupić całość akcji rafinerii. Na Litwie jest już wystarczająco duży polski kapitał, by nasz rząd się na to nie zgodził – tłumaczy jeden z litewskich polityków. – Kaczyńscy napełnili pojęcie „partnerstwo strategiczne” prawdziwą treścią. Jeśli jednak coś się zmieni w naszych relacjach lub Polska wycofa się ze wspólnych projektów energetycznych, możecie nie mieć złudzeń, że polscy inwestorzy coś u nas osiągną.

Kiedy rozmawia się z ukraińskimi politykami i intelektualistami, trudno się oprzeć wrażeniu, że im przyjaźniej traktowali dotąd Polskę, tym bardziej czują się rozgoryczeni. – Psychologicznie staram się zrozumieć, dlaczego nowa polska ekipa tak wywróciła całą wschodnią politykę. I doszedłem do wniosku, że zrobiła to, by się różnić od poprzedników. Tak dziecinnie, na złość, nie oglądając się na skutki – mówi literacką polszczyzną znany pisarz Jurij Andruchowycz. – I chciałbym, by było jasne: wszyscy moi znajomi w Polsce głosowali na PO. Ja też myślałem, że dla Polski i dla Ukrainy to najlepszy wybór. Młodzi liberalni politycy, zamiast konserwatywnych nacjonalistów, jak pisały o Kaczyńskich zachodnie gazety. Dziś gorzko tego żałuję.

O swoim rozczarowaniu mówi również lwowski publicysta piszący na tematy polsko-ukraińskie Anton Borkowski. Uważa, że nowy rząd trwoni kapitał zaufania do Polski, jaki przez lata wypracowali jego poprzednicy, i zdążył już podważyć polską rację stanu. – Aksjomatem polskiej polityki wschodniej od czasu Piłsudskiego było to, że trzeba wzmacniać mocną, suwerenną Ukrainę, bo wymaga tego wasz interes narodowy – mówi Borkowski. – Piłsudski przewraca się dziś w grobie. A ja, antykomunista, powiem otwarcie – postkomunista Aleksander Kwaśniewski, który według wielu Ukraińców zadecydował o zwycięstwie pomarańczowej rewolucji, rozumiał sprawy, których nie może pojąć były opozycjonista z Gdańska.

Polityka Polski wobec Ukrainy nie jest przedmiotem debaty w tym kraju. Skomplikowana sytuacja wewnętrzna sprawia, że uwaga Ukraińców koncentruje się na innych sprawach niż publiczne rozważanie, dlaczego właściwie premier Tusk nie znalazł czasu na wizytę w Kijowie. – Polska przestaje być u nas widoczna. Niedługo wszyscy do tego przywykną, zapomną, że było inaczej – przyznaje politolog Myroslaw Popowycz.

– Nie wpadam w panikę, nie mówię, że już stało się nieszczęście. Ale jeśli premier Tusk nie odrobi tego zadania, jakim jest poznanie liderów ukraińskich i sam nie da się poznać ukraińskiej opinii publicznej, będzie to miało fatalne skutki dla Polski – uważa Aleksander Kwaśniewski. – Tracimy kompetencje, za które nas ceniono. Bo dla świata jesteśmy wiarygodni nie jako mediator w kwestii serbsko-kosowskiej, ale jako ekspert od Ukrainy.

Kiedy Kwaśniewski był prezydentem Polski, na zamkniętych posiedzeniach liderów NATO referował kwestie ukraińskie, a eksperci robili notatki. Kompetencje w kwestii Gruzji zdobył prezydent Lech Kaczyński. Gdy w Gruzji wybuchł kryzys polityczny i Micheil Saakaszwili wprowadził stan wyjątkowy, Kaczyński nie przyłączył się do powszechnego wówczas potępienia prezydenta Gruzji.

Razem z prezydentem Litwy Valdasem Adamkusem podjął w Tbilisi rozmowy z liderami opozycji i z Saakszwilim. Kiedy Saakaszwili wygrał przedterminowe wybory, obaj szefowie państwa byli honorowymi gośćmi na inauguracji jego prezydentury, a wszyscy eksperci twierdzą, że Polska jest traktowana w regionie jako przedstawiciel UE.

– Jeśli nowa polska ekipa odsuwa się od robienia polityki wschodniej, to znaczy, że ma prowincjonalne kompleksy – mówi jeden z czołowych analityków ukraińskich. – Bo co tak naprawdę znaczycie dla Rosji? Kiedy Putin rozmawia z Tuskiem, ani przez moment nie myśli, że polski premier jest dla niego partnerem. Putin ma władzę absolutną w imperium, a gdy ją odda, będzie i tak potężny jako multimiliarder. Polski polityk liczy się tylko wtedy, gdy ma wizję i umie podjąć wielką strategiczną grę, której stawką jest przyszłość Ukrainy.

– Po raz pierwszy od czasu odzyskania przez Ukrainę niepodległości mamy wrażenie, że Polacy nie są z nami szczerzy. Wygląda na to, że gwałtownie zmieniacie swą politykę – mówi „Rzeczpospolitej” Leonid Krawczuk, pierwszy prezydent Ukrainy.

– Nie chcę oceniać polskiej polityki zagranicznej – zastrzega jeden z najbardziej znanych polityków Europy Wschodniej Vytautas Landsbergis. – Powiem jedno: w polityce trzeba mieć wizję. Nie można żyć tylko dniem dzisiejszym i kalkulować, co w tej chwili się opłaca. Pragmatyzm łatwo staje się konformizmem i kończy fatalną Realpolitik. Nie zawsze trzeba wsłuchiwać się w głos europejskich stolic, tańczyć pod muzykę z Berlina.

Pozostało 95% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 786
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 785
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 784
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 783
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 782