Karol Marks zmarł 14 marca 1883 roku w Londynie. Jego idee jednak nie tylko przetrwały, ale także przeżywają w Niemczech prawdziwy renesans. Od skrajnej lewicy po socjaldemokratów – niemieccy politycy na nowo odkrywają uroki marksizmu.
Motorem marksistowskiego renesansu jest Partia Lewicy, która po wieloletniej marginalizacji powróciła na scenę polityczną. Dziś ugrupowanie składające się z niedobitków wywodzącej się z NRD Partii Demokratycznego Socjalizmu i działaczy lewicowych związków zawodowych jest obecne w parlamentach czterech niemieckich landów: Bremy, Hamburga, Dolnej Saksonii i Hesji.
W programie partii jest mowa o „rozjuszonym kapitalizmie” pod przywództwem USA, które „stosują barbarzyńskie metody, by zachować władzę nad światem”. Szef partii, były przewodniczący SPD Oskar Lafontaine, chętnie i często cytuje „Manifest komunistyczny”. Chce walczyć z „krwiożerczym kapitalizmem”, który nęka robotników. Chciałby wprowadzić system, który nazywa demokratycznym socjalizmem.
W tym celu działacze jego partii założyli rok temu „sieć marksistowską numer 21”. W jej skład wchodzą ludzie lewicy, trockiści, alterglobaliści oraz członkowie Komunistycznej Partii Niemiec (DKP), którą bacznie obserwują służby specjalne. „Sieć” służy im jako platforma wymiany idei inspirowanych dziełami Karola Marksa. Jednak także socjaldemokraci chętnie posługują się Marksem w walce o głosy elektoratu. Szef SPD Kurt Beck lubi podkreślać swą bliskość z klasą robotniczą.
– Ludzie nie powinni się stawać piłką w grze interesów ekonomicznych. Robotnicy to podpora naszej gospodarki – powiedział Beck niemieckiemu tygodnikowi „Stern”.