Kończący w kwietniu urzędowanie prezydent Armenii powiedział wczoraj, że jeżeli Azerbejdżan będzie nadal bojkotował negocjacje pokojowe, to jego krajowi nie pozostanie nic innego, jak uznać niepodległość Górskiego Karabachu. To reakcja na rezolucję, którą Azerbejdżan przeforsował tydzień temu w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. Jest w niej żądanie wycofania wojsk ormiańskich z terytorium Azerbejdżanu (czyli Karabachu i okolicznych ziem zajętych przez Ormian). – Słowa Koczariana to miła wiadomość. Oczywiście uznanie niepodległości naszej republiki jedynie przez Armenię nie rozwiązałoby naszych problemów, ale to byłby dobry początek – mówi Dawid Babajan, politolog i doradca prezydenta Górskiego Karabachu. Dodaje, że forsując rezolucję Baku pokazało, że nie zależy mu na kompromisie, a tylko na odzyskaniu kawałka terytorium.
Wcześniej mieszkańcy separatystycznej republiki z nadzieją patrzyli, jak niepodległość Kosowa uznaje wiele czołowych państw świata. Niewielki Karabach ze 140 tysiącami mieszkańców od kilkunastu lat jest poza kontrolą Azerbejdżanu. Ma atrybuty niepodległego państwa – od flagi (bardzo podobnej do armeńskiej) po konstytucję – ale dotychczas nikt go nie uznaje. Na głównym placu stolicy, Stepanakertu, wznosi się gmach administracji prezydenta (dawna siedziba obkomu, czyli komitetu wykonawczego władz karabaskiego obwodu autonomicznego w granicach Azerbejdżańskiej SRR). A naprzeciw niego, nawet wyższy, świeżo odnowiony budynek zwieńczony imponującym hełmem, co sprawia, że wygląda jak kościół, tyle że bez krzyża. Obraduje tam Zgromadzenie Narodowe, karabaski parlament.
Wszystkie frakcje parlamentu przyjęły 12 marca deklarację „w związku z ogłoszeniem przez Kosowo niepodległości”. Jest w niej mowa o poparciu dla idei samookreślenia narodów i zadowoleniu ze stanowiska społeczności międzynarodowej, która szanuje prawa „większości ludności Kosowa”. A dalej o tym, że Azerbejdżan przez dziesięciolecia dyskryminował miejscowych Ormian, przeprowadzał czystki etniczne i na zawsze (w domyśle jak Serbia do Kosowa) utracił prawa do Karabachu. Kończy się to apelem do parlamentów na świecie, by nie stosowały podwójnych standardów i uznawały też prawa innych narodów, a nie tylko Albańczyków kosowskich.
– Liczymy na odzew, nie oficjalny, bo naszego parlamentu nikt nie uznaje, ale pośredni. Już właściwie go doczekaliśmy. USA, Francja i Rosja, prowadzące negocjacje w sprawie Karabachu w mińskiej grupie OBWE, zagłosowały przeciw zaproponowanej przez Azerbejdżan rezolucji ONZ – mówi Wagram Atanesian, szef największej frakcji Demokracja, którego podpis widnieje pod deklaracją.
Atanesian ma nadzieję, że krok po kroku Karabach zyska uznanie w świecie. Przedostatnim etapem miałoby być referendum w sprawie przyszłości republiki. Twierdzi, że wynik nie jest pewny, zwłaszcza jeżeli wzięliby w nim udział azerbejdżańscy uchodźcy.