Prof. Jarosław Flis z Uniwersytetu Jagielońskiego zapytany został czy termin wyborów prezydenckich jest do utrzymania. - W moim przekonaniu w ogóle nie jest do utrzymania, szczególnie ze strony organizacyjnej - ocenił. - Trzeba mieć świadomość, jak wielkie to jest wyzwanie organizacyjne i od czego zależy to, że ono w ogóle się udaje. Udaje się dlatego, że ćwierć miliona ludzi zgłasza się na ochotnika do pracy, która nie jest jakoś szczególnie dobrze płatna, ale nie jest też niezwykle uciążliwa. Natomiast w tej sytuacji ta praca będzie związana z wiekim ryzykiem - dodał. - Jeżeli ze wszystkich komunikatów [...] wynika, że to na pewno będzie w trakcie, tuż po, albo jeszcze w trakcie apogeum, trudno sobie wyobrazić, żeby dla tych ludzi i dla pozostałych zawiesić wszystkie rygory, które w tym momencie nałożone są na społeczeństwo. Nie bardzo widać w tym jakikolwiek sens - podkreślił.
Jarosław Flis podał przykład Bawarii, która nie odwołała wyborów i miały poważny problem z kompletowaniem komisji wyborczych. - W Bawarii rozwiązano to w ten sposób, że ponieważ nauczyciele są pracownikami państwowymi, to dostali po prostu przymus, polecenie służbowe, żeby się pojawić w komisjach. W Polsce jest coś takiego niewyobrażalne. Nie ma możliwości, żeby zmusić 250 tys. ludzi do zgłoszenia się do komisji - powiedział. Profesor zaznaczył jednocześnie, że trzeba mieć świadomość, że mniej więcej jedna trzecia osób, które są pełnoletnimi członkami naszego społeczeństwa, to osoby po 60. roku życia. - Francuzi też podchodzi z nonszalancją do problemu. Frekwencja spadła o 1/3. W Bawarii jest możliwość korespondencyjnego głosowania. Ci, którzy poszli do głosowania, to była 1/3 tych, którzy normalnie chodzą głosować w takich wyborach. To jest kolejny problem. Chociaż jeśli nie będzie komisji wyborczych, to frekwencja będzie zerowa, bo nie będzie gdzie pójść. Może się okazać, że gminy nie są w stanie zrekrutować tylu osób, bo nie będzie chętnych. Zwłaszcza jeśli będzie poważny sprzeciw ze strony opozycji względem przeprowadzenia takich wyborów. Trudno sobie wyobrazić, żeby uznać takie wybory za ważne - ocenił.
Na pytanie, jaką widzi ścieżkę prawną, żeby przesunąć wybory prezydenckie oraz co opozycja i rządzący powinni zrobić, profesor Flis powiedział, że "wydaje się, że propozycja, którą przedstawił Piotr Trudnowski jest w tej chwili najsensowniejsza". - Zaczekać do 27, aż skończy się etap rejestracji kandydatów, i wtedy wprowadzić stan nadzwyczajny, który z automatu przesuwa termin głosowania i zwiesza kampanię wyborczą. Na takim etapie, kiedy wszyscy mają równe szanse i są w tym samym punkcie kampanii - powiedział.
Prof. Jarosław Flis został zapytany także z czego wynika to, że politycy PiS jednoznacznie mówią, że wybory odbędą się 10 maja. - Wszystkie pozostałe kraje tak robią (zmieniają termin wyborów red.) Zrobiła to Serbia, Macedonia, w Szwajcarii odwołano referendum, w Austrii są odwołane wybory regionalne. Polska na tym tle wyglada na ewenement, ale w zupełnie drugą stronę. Wygląda na to, że rządzący się trochę odrywają od rzeczywistości i mają myślenie życzeniowe. Argumenty opozycji są takie, że taka jest kalkulacja, żeby na fali mobilizacji narodowej i skupienia wokół władzy te wybory wygrać, bo jesienią się już je przegra. To jest argument, który chwały rządzącym nie przynosi. A odpowiedź też nie brzmi wiarygodnie, że nic się nie dzieje. Jak to nic się nie dzieje? Codziennie ogłoszone są nowe informacje, cały świat stoi zamknięto granice, Polscy wracający do kraju w 30-kilometrowych korkach, szkoły i uczelnie zamknięte, apele, żeby nie wychodzić z domu - ocenił. - Trudno powiedzieć, że nic się nie dzieje i trudno, żeby 18 mln Polaków nagle zerwało kwarantannę i poszło głosować. W normalnej sytuacji do lokalu wyborczego wchodzą cztery osoby na minutę. Te wszystkie obowiązujące teraz reguły czynią wybory niewykonalnymi - podkreślił prof. Jarosław Flis.