Była pierwsza dama potrafi jak mało kto skupiać na sobie uwagę mediów, nawet wtedy gdy ponosi spektakularną porażkę. Mimo historycznego zwycięstwa Baracka Obamy większość stacji telewizyjnych i gazet koncentrowała się w środę na tym, co będzie z Hillary Clinton. Ona sama umiejętnie podsycała atmosferę oczekiwania.
– Teraz pytanie brzmi: dokąd idziemy dalej? – oświadczyła podczas wtorkowego przemówienia, w którym, zamiast pogratulować Obamie wygranej, zapowiedziała dalszą walkę.
„Pierwszy test dla Obamy: poradzić sobie z Hillary” – głosił w nagłówku komentarza magazyn „Politico”. „Następny punkt programu to rola Clinton” – stwierdził środowy „New York Times”. Według nowojorskiego dziennika Obama musi naprawić popsute długą walką stosunki z panią senator, by zyskać poparcie jej wyborców. Nie przez przypadek w swoim przemówieniu po ogłoszeniu wygranej Obama poświęcił kilka minut na pochwały pod jej adresem.
Czego Clinton zażąda w zamian, nie jest jasne. Jej doradcy sugerują, że wiceprezydentury. – Myślę, że wielu chciałoby ją widzieć w tej roli – stwierdził w środę rano szef jej kampanii Terry McAuliffe. Ludzie Obamy niechętnie odnoszą się do tego pomysłu.
Z perspektywy czasu ten polityczny szantaż pod adresem Obamy wydaje się świadectwem dramatycznego upadku politycznej dynastii Clintonów. Jeszcze jesienią większość obserwatorów amerykańskiej sceny politycznej była przekonana, że senator Clinton ma demokratyczną nominację w kieszeni. Owszem, jej rywal jawił się jako znakomity mówca o dużej charyzmie, ale w porównaniu z nią, jedną z najsłynniejszych kobiet na świecie, był praktycznie nieznany. Clinton miała po swojej stronie niezwykle popularnego wśród demokratów męża, partyjny establishment, ogromne pieniądze i 30-punktową przewagę nad Obamą w sondażach.