– Zagraża nam dziś terroryzm. W każdej chwili możemy zostać zaatakowani bronią biologiczną, chemiczną czy atomową. Musimy zmienić strukturę naszych wojsk, by móc się skutecznie bronić – tak prezydent Francji tłumaczył planowaną radykalną reformę sił zbrojnych swojego kraju.
Projekt przewiduje redukcję armii o 50 tysięcy etatów w ciągu następnych sześciu do siedmiu lat oraz zwiększenie budżetu na wywiad wojskowy, by przystosować armię do globalizacji i nowych zagrożeń wynikających z terroryzmu. Obecnie francuska armia liczy ponad 270 tysięcy osób. Za siedem lat ma ich być nie więcej niż 220 tysięcy. Redukcja, która dotyczy wojsk lądowych, powietrznych i marynarki wojennej, obejmie zarówno pracowników cywilnych, jak i wojskowych. Plan zakłada, że mniej liczne, lecz nowocześniejsze siły będzie można szybciej wysyłać na teren walk w konfliktach od Afganistanu po Afrykę.– Wolę 30 tysięcy żołnierzy dobrze wyszkolonych i gotowych do boju od 50 tysięcy, z których zaledwie połowa jest w stanie gotowości do walki – podkreślał prezydent Nicolas Sarkozy. Mniej ludzi, za to więcej pieniędzy. Rządowy plan przewiduje wzrost budżetu obronnego od 2012 roku o 1 procent rocznie. Do 2020 roku wydatki na nową strategię pochłoną 377 mld euro. Część pieniędzy zostanie zainwestowana w satelity szpiegowskie oraz technologię przeciwdziałania atakom na systemy komputerowe.
– Widziałem już wiele reform wojskowych. To jest pierwsza, która wydaje mi się sensowna. Francja potrzebuje sprawnej armii, dostosowanej do dzisiejszych wyzwań – powiedział „Rzeczpospolitej” ekspert do spraw wojskowych paryskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Strategicznych (IRIS) generał Jean-Vincent Brisset. Zdaniem generała Francja musi zmodernizować swą armię, „by zachować pozycję potęgi wojskowej w Europie”.
Zapowiedź Nicolas Sarkozy’ego, że Francja wkrótce wróci do wojskowych struktur NATO, wywołała pozytywne reakcje Waszyngtonu oraz władz sojuszu.
– Z zadowoleniem witamy tę wiadomość – powiedział rzecznik prasowy Białego Domu Gordon Johndroe.