Takich miast są w Ameryce setki, ale to Scranton zyskało w ostatnich miesiącach niespotykany rozgłos medialny, któremu dorównuje chyba tylko wrzawa wokół miasteczka Wasilla na Alasce. Miasto wymieniane było podczas konwencji prezydenckich republikanów i demokratów oraz niedawnych debat telewizyjnych. Wcale nie dlatego, że w Scranton urodził się kandydat na wiceprezydenta Joseph Biden. Nie chodzi też o to, że w czasie prawyborów Hillary Clinton przypominała w kółko, że ze Scranton pochodził jej ojciec, a ona sama jako dziecko regularnie spędzała tu wakacje.
Miasto odwiedzali w ostatnich miesiącach i Barack Obama, i John McCain, a także Sarah Palin. Dziennikarze największych amerykańskich telewizji i gazet oraz zagraniczni korespondenci niemal stąd nie wyjeżdżają. Powód? Z racji swej historii, teraźniejszości i położenia geograficznego Scranton stało się w tych wyborach synonimem przeciętności, mikrokosmosem amerykańskiej prowincji. Białej prowincji.
[srodtytul]Ratować Main Street[/srodtytul]
Mówiąc o zwykłych obywatelach, amerykańscy politycy używają określenia Main Street, ulica Główna. Szczególnie często słychać je było ostatnio, gdy na Wall Street z wielkim hukiem pękła finansowa bańka.
[wyimek]Barack Obama jest dla większości mieszkańców Scranton „odległy kulturowo” [/wyimek]