Sarkozy wziął je do rządu, by udowodnić Francuzom, że integracja imigrantów jest możliwa. Teraz chce się ich pozbyć. Prezydent Francji ma dość kaprysów minister sprawiedliwości Rachidy Dati i czarnoskórej sekretarz stanu ds. praw człowieka Ramy Yade. Zapowiedział radykalne zmiany w swej ekipie rządzącej. Obie panie stanowiska mogą stracić już w styczniu.
Czym zawiniły? Sarkozy chciał, by 31-letnia Yade startowała w wyborach do Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2009 roku. Nie zgodziła się. „Nie jestem zainteresowana mandatem europejskim. Wolę zajmować się krajową polityką” – oświadczyła na łamach gazety „Le Journal du dimanche”. Była to kropla, która przelała czarę. – Jestem bardzo rozczarowany i czuję się zdradzony – odpowiedział jej Sarkozy. Od chwili przejęcia urzędu Yade co chwila narażała się na kłopoty. W kwietniu podczas zamieszek w Tybecie mówiła o warunkach, które Pekin powinien spełnić, by Sarkozy pojechał na otwarcie igrzysk. To wywołało furię chińskich władz i prezydenta Francji, który przywołał ją do porządku. W czasie wizyty w Paryżu Muammara Kaddafiego skrytykowała Sarkozy’ego za to, że przyjął libijskiego dyktatora. Pod naciskiem prezydenta wycofała się. – Sarkozy nie lubi sprzeciwu, a Yade nie lubi się podporządkowywać – ocenia francuski dziennik „Liberation”. To jednak niejedyny powód, dla którego Sarkozy chce się pozbyć czarnoskórej minister. Krążą plotki, że prawami człowieka chce się zająć żona prezydenta Carla Bruni. To ona przekonała go do spotkania w Gdańsku z duchowym przywódcą Tybetu Dalajlamą. – Carla Bruni jest ambitna. Chce wyjść z cienia prezydenta. Przejęcie obowiązków Yade to idealna okazja – uważa tygodnik „Le Point”.
W minister sprawiedliwości Rachidzie Dati Sarkozy pokładał wielką nadzieję. Dorastała w trudnych warunkach w rodzinie imigrantów z Maghrebu, była świetnym symbolem integracji. Dati zwróciła na siebie jednak uwagę głównie zamiłowaniem do luksusu. Latała wyczarterowanymi samolotami. Koszt: 18 tysięcy euro za przelot. Żądała, by podczas wyjazdów za granicę ambasador Francji osobiście witał ją na lotnisku, nawet jeśli lądowała po północy.
Gdy Barack Obama wygrał wybory w USA, domagała się, by Pałac Elizejski podał jej numer telefonu komórkowego do niego. Gdy jej odmówiono, wpadła w szał. Ściągnęła na siebie także niechęć związków służb więziennych i korporacji prawniczych, odwołując spotkanie z nimi, by zjeść lunch z Albertem, księciem Monako. Teraz jej przyszłość jest również niepewna.
Masz pytanie, wyślij e-mail do autorki [mail=a.rybinska@rp.pl]a.rybinska@rp.pl[/mail]