[b]RZ: Dał się pan prezydent unieść fali entuzjazmu, jaka ogarnęła Amerykę, słuchając inauguracyjnego przemówienia prezydenta Baracka Obamy?[/b]
Aleksander Kwaśniewski: To było bardzo przemyślane przemówienie, tym razem nie nastawione na to, aby wywołać falę uniesienia. To, że Obama utrzymał je w zupełnie innej retoryce, niż te z kampanii wyborczej bardzo dobrze o nim świadczy. Pokazał, że pewnie stąpa po ziemi, i wie, iż ceremonie się kończą, a zaczyna twarda rzeczywistość, gdzie zdobywanie popularności jest już dużo trudniejsze; że nie wystarczy świetna retoryka i wzbudzanie emocji. Obama podkreślił, że Ameryka swoje wartości zna od samego początku, i broniąc ich, zawsze zwycięża, że duch amerykański jest silniejszy niż zagrożenie i wszelkie ataki. Mówił, że ideały można pogodzić z bezpieczeństwem. Niewątpliwie jest to w silnej opozycji do tego, o czym mówił Bush w czasie swojej inauguracji cztery lata temu. Zresztą duża część przemówienia była formułowana w opozycji do polityki Busha. Obama mu podziękował, ale mówiąc o stanie państwa i zagrożeniach w polityce wewnętrznej i zewnętrznej, wyraźnie się odcinał od tamtego twardego języka.
[b]W jakim stopniu euforia związana z objęciem władzy przez Obamę pomoże mu w prowadzeniu polityki zagranicznej?[/b]
Punkt startu jest i bardzo trudny, i bardzo obiecujący. Trudny dlatego, że żaden prezydent USA od czasów Roosevelta nie został w jednym czasie i już na samym początku kadencji skonfrontowany z tyloma wielkimi problemami: kryzys finansowy, który ma charakter globalny, powszechne zagrożenie terroryzmem, nierozwiązane problemy regionalne, choćby Bliski Wschód. Jednocześnie na naszych oczach zmienia się logika współczesnego świata, który odchodzi od modelu unilateralnego z dominującą rolą USA – co obserwowaliśmy przez ostatnich 20 lat – na rzecz modelu multipolarnego, w którym swoją rolę będą odgrywać Chiny, Indie, UE, Rosja oraz kraje Ameryki Południowej. To wszystko jest niezwykłym wyzwaniem i dla Obamy, i dla jego ekipy. A dlaczego z drugiej strony jest to niezwykle obiecujące? Właśnie dlatego, że żaden prezydent USA od wielu lat nie rozpoczynał kadencji z tak ogromnym kredytem zaufania, wiary, wręcz swoistej euforii. Trzeba pamiętać, że w Ameryce ten czynnik psychologiczny, jakim jest optymizm, to niezwykle ważna rzecz. Dzięki niemu udało się kiedyś Reaganowi odbudować poczucie wiary i dumy po traumie wietnamskiej. Ale zmiana, jaką dzisiaj Obama proponuje, wydaje się jeszcze większa. Niewątpliwie kredyt zaufania daje mu szansę na podołanie wielkim wyzwaniom. Czy ona będzie wykorzystana, zobaczymy.
[b]Czy zapowiedź, że USA postawią teraz na mądrą siłę w polityce zagranicznej – czyli działania dyplomatyczne – nie była błędem? To może rozochocić wrogów Ameryki.[/b]