Chętnych jest tak wielu, bo w przeciwieństwie do głosowania sprzed czterech lat, tym razem sunnici nie ogłosili bojkotu. Tysiące rozklejonych na ulicach plakatów i rozrzuconych ulotek z nazwiskami kandydatów pokazują, jak duże postępy poczyniła w ciągu kilku lat iracka demokracja. W 2005 roku, ze strachu przed atakami al Kaidy, większość kandydatów wolała nie tylko nie pokazywać twarzy, ale aż do dnia wyborów trzymała w tajemnicy swoje nazwiska. Chociaż kampania przebiegała o wiele spokojniej i tym razem jednak nie obyło się bez ofiar. Do piątku zginęło sześciu kandydatów. Aby zapobiec zamachom, na czas wyborów większość miast wprowadziła już w piątek godzinę policyjną.
[ramka][srodtytul]Irakijczycy poczuli smak demokracji [/srodtytul]
Hatif Janabi, iracki intelektualista, wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim w rozmowie z "Rz"
[b]"Rz": Pierwszy raz od 2005 roku Irakijczycy poszli dziś do urn. Wystartowało wielu kandydatów. To ważne wybory? [/b]
[b]Hatif Janabi:[/b] Tak. Można powiedzieć, że będą one przełomowe, bo zdecydują o losie niektórych partii politycznych. Spodziewam się, że wiele z nich, na przykład ugrupowanie Muktady as Sadra, wyjdą z nich zdecydowanie osłabione. Trudno jednak typować zwycięzców, ponieważ wielu Irakijczyków do ostatniej chwili nie wiedziało, na kogo oddadzą głos. Praktycznie zaś wszyscy politycy obiecują to samo: polepszenie warunków życia oraz walkę z korupcją, która w kraju jest powszechna, nawet na najwyższym szczeblu. Politycy obiecują również, że wyplenią sekciarstwo, czyli podział na irackich szyitów i sunnitów. Dobrym przykładem jest tu premier Nuri al Maliki, który od początku dystansował się od prostego dzielenia Irakijczyków na grupy wyznaniowe. Nie afiszował się też z powiązaniami z Iranem, które nie podobają się większości Irakijczyków. Postawił na kartę patriotyzmu, dzięki czemu zyskał przychylność nie tylko wielu szyitów, ale też części elektoratu sunnickiego.