– Ustępuję, ponieważ nie chcę, by moja osoba utrudniała negocjacje w sprawie nowego szefa rządu – oświadczył Ferenc Gyurcsany podczas spotkania kierownictwa Węgierskiej Partii Socjalistycznej w Budapeszcie.To spora niespodzianka. 21 marca Gyurcsany zapowiedział ustąpienie ze stanowiska premiera mniejszościowego gabinetu, ale na nadzwyczajnym kongresie partii ponownie został wybrany na przewodniczącego. Głosowało na niego aż 85 procent delegatów.

Gyurcsany wycofuje się z życia politycznego, ponieważ kierowana przez niego lewica nie jest w stanie utworzyć rządu ekspertów, który wyprowadziłby Węgry z kryzysu.

Nowy premier miał objąć funkcję 14 kwietnia. Plan lewicy legł jednak w gruzach. Żaden z sześciu kandydatów nie odpowiadał bowiem opozycyjnemu Związkowi Wolnych Demokratów (SZDSZ), który skłaniał się do poparcia MSZP, ale za cenę autentycznych reform gospodarczych.

Większość kandydatów rezygnowała z własnej woli. 55-letni ekonomista Gyorgy Suranyi uznał, że rozpoczęcie niepopularnych reform rok przed wyborami parlamentarnymi i bez poparcia opozycji nie ma sensu.Odmówił też Lajos Bokros, były minister finansów, autor radykalnych i niepopularnych reform gospodarczych w latach 1995 – 1996. – Gdyby Bokros został premierem, pobiegłbym do banku i wszystkie oszczędności wymieniłbym na euro – komentował jego kandydaturę lider Fideszu Viktor Orban.

Prawica konsekwentnie bojkotuje negocjacje w sprawie rządu ekspertów, co ogranicza polityczne manewry mniejszościowego gabinetu.– Lewica, która pogrążyła Węgry w kryzysie, okłamując obywateli przed wyborami w roku 2006, musi uznać wolę narodu – twierdzi Orban. – Nie bierzemy udziału w tej błazenadzie. Żądamy przedterminowych wyborów.Jak wynika z sondaży, wygrałby je Fidesz. I utworzyłby większościowy rząd.