O świcie po mieście chodzili owinięci w koce i kołdry zdezorientowani mieszkańcy – dziewczynka z misiem na rękach, staruszek z trzema cennymi tomami książek, które zdążył porwać, uciekając z domu. „Nie mam już nic. To był mój dom” – mówią dziennikarzom zdesperowani ludzie, wskazując na ziejące pustką szkielety budynków.
Miasto wygląda jak po nalocie. Katedra nie ma kopuły, kościół obok zawalił się. Wszędzie na ulicach gruz i szkło, zniszczone samochody, a środkiem mkną wartkie potoki wody, bo pękły rury wodociągowe. Jedna z ulic urywa się. W 10-metrowej przepaści widać wywrócone kołami do góry dwa samochody.
Relacje o tragediach przeplatają się z opowieściami o cudownych ocaleniach. Zawaliła się pięciopiętrowa kamienica i pani mieszkająca na piątym piętrze wyszła z katastrofy z kilkoma zadrapaniami.
Z helikoptera wydaje się, że miasto w dużej części stoi, ale to złudzenie. Przez ogromne pęknięcia w fasadach prześwituje słońce, z wielu kamienic zostały tylko skorupy dachów i fasad. Dlatego ewakuowano niemal pół 70-tysięcznego miasta.
[srodtytul]Castelnuovo San Pio miastem duchów[/srodtytul]