Nie było we wtorek ważniejszego tematu w niemieckich mediach niż lądowanie specjalnego samolotu ze Stanów Zjednoczonych, na którego pokładzie znajdował się 89-letni, schorowany John Demjaniuk, zwany Iwanem Groźnym. Przegrał batalię prawną w USA. Starał się uniknąć ekstradycji do Niemiec, gdzie grozi mu proces o współudział w zamordowaniu 29 tysięcy ludzi. Ciążą na nim także zarzuty sadystycznych zbrodni, jak odcinanie kobietom bagnetem piersi przed skierowaniem ich do komór gazowych w Sobiborze, Treblince i innych obozach zagłady, w których odbywał służbę w czasach wojny.Odpowiadał już za to przed sądem w Izraelu i otrzymał karę śmierci. Został ułaskawiony, gdy pojawiły się informacje z rosyjskich archiwów, że prawdziwym „Iwanem Groźnym” mógł być niejaki Iwan Marczenko, oprawca z Treblinki, który zginął w czasie wojny. To jednak, jak podkreślała wówczas izraelska prokuratura, nie oznacza, iż Demjaniuk jest niewinny. Demjaniuk wrócił do USA, gdzie mieszkał po wyjeździe z Niemiec na początku lat 50. ubiegłego wieku. Amerykanie pozbawili go dopiero niedawno obywatelstwa, gdy wyszło na jaw, że we wniosku imigracyjnym nie poinformował o swojej nazistowskiej przeszłości. Jest pewne, że jako radziecki jeniec wojenny zgodził się pracować dla Niemców, został przeszkolony w obozie w Trawnikach i następnie pełnił służbę wartowniczą w wielu obozach zagłady. Amerykanie nie wiedzieli, co z nim zrobić. Słali prośby do Polski i Ukrainy, by zechciały go osądzić. Bezskutecznie. Pozostały Niemcy. Berlin argumentował jednak, że postawienie Demjaniuka przed sądem jest niemożliwe, bo nie był nigdy obywatelem Niemiec i nie dopuścił się zbrodni na terytorium tego kraju. Gdy okazało się, że służył także w obozie we Flossenbürgu, Berlin zmienił zdanie.
– Niemcy nie mogły się dłużej opierać zewnętrznym naciskom, obawiając się oskarżeń, że z przyczyn politycznych nie chcą sądzić zbrodniarza – tłumaczy „Rz” historyk Hans Lemberg. Były także naciski ze strony niemieckich Żydów.
– Wszyscy żyjący jeszcze zbrodniarze wojenni muszą wiedzieć, że nie mogą liczyć na łaskę z powodu wieku – mówiła wczoraj Charlotte Knoblauch, szefowa Centralnej Rady Żydów w Niemczech, domagając się szybkiego procesu. Tego chcą także niemieckie media.
„Proces ten będzie końcowym akcentem karnoprawnego rozliczenia z Holokaustem” – pisał niedawno „Der Spiegel”. Wiek oskarżonego nie może być przeszkodą. Osiem lat temu został w Niemczech skazany na dożywocie 89-letni oprawca z SS Anton Malloth. Wkrótce zmarł. W 1992 roku karę dożywotniego więzienia otrzymał 80-letni Josef Franz Leo za zbrodnie w nazistowskim obozie w Rozwadowie w okolicach Przemyśla.Te późne procesy miały uświadomić wszystkim, że Niemcy nie uciekają od odpowiedzialności za zbrodnie. Wcześniej było inaczej.
Do pierwszego wielkiego procesu oprawców z Auschwitz doszło dopiero w 1963 roku. Po procesie Adolfa Eichmanna w Jerozolimie Niemcy nie mogli już dłużej chować głowy w piasek. Potem było jeszcze kilka procesów, ale na ławie oskarżonych zasiadali jedynie wykonawcy ludobójczych rozkazów.