Tillich napisał w oświadczeniu, że nie miał żadnych kontaktów ze Stasi, służbą bezpieczeństwa byłej NRD. Okazało się jednak, że 20 lat temu z agentami Stasi spotkał się dwa razy.
– Powinien odejść. Z taką biografią nie miałby szans nawet na stanowisko dozorcy po zjednoczeniu Niemiec – twierdzą jego przeciwnicy. – Nie byłem agentem. Moje kontakty ze Stasi miały charakter przesłuchania w dwóch sprawach związanych z moją ówczesną funkcją – zapewnia premier graniczącego z Polską landu.
Rozmowy ze Stasi miały miejsce krótko przez upadkiem NRD. Tillich był wtedy zastępcą szefa powiatu Kamenz. Funkcję objął po zakończeniu specjalnego kursu w szkole marksistowsko-
-leninowskiej w Poczdamie. Ten ostatni fakt Tillich pominął w swym oficjalnym życiorysie. Sprawa wyszła na jaw przed rokiem, co wywołało wielką dyskusję na temat jego wiarygodności. Życiorys skorygował i przyznał się nawet do rozmów ze Stasi. Jednak dopiero kilka dni temu potwierdził, że w oświadczeniu lustracyjnym sprzed dziesięciu lat napisał, że kontaktów ze Stasi nie miał.
– To, co zrobił, nazywa się w języku prawniczym wprowadzeniem w błąd pracodawcy – udowadnia dziennik „Die Welt”, przypominając, że w oświadczeniu lustracyjnym znajdowało się ostrzeżenie, iż podanie nieprawdziwych danych skutkuje rozwiązaniem umowy o pracę. Wniosek: kłamca lustracyjny nie może być urzędnikiem państwowym, a tym bardziej premierem landu.