Manuel Zelaya, wypędzony z Hondurasu przez wojskowych 28 czerwca, schronił się w sąsiedniej Nikaragui rządzonej przez jego przyjaciela Daniela Ortegę, ekslidera sandinowskiej rewolucji. Gdy kolejna tura negocjacji przedstawicieli obalonego prezydenta z ludźmi Roberta Michelettiego (szefa parlamentu, który go zastąpił po puczu) skończyła się fiaskiem, Zelaya postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
W czwartek wyjechał z Managui. – Wyruszamy z białą flagą na znak pokoju, by głosić pojednanie – mówił. Zatrzymał się w Esteli, 150 km od granicy z Hondurasem. Czeka na odpowiedni moment, by ją przekroczyć.
Świat nie uznaje rządu Michelettiego. Międzynarodowe organizacje alarmują, że łamie on prawa człowieka. Pod pretekstem naruszenia godziny policyjnej dokonywane są egzekucje. Raport mówi o co najmniej pięciu zabójstwach o charakterze politycznym. Setki osób zostało aresztowanych. Dziennikarze kwestionujący nowy porządek są zastraszani.
Wysiłki mediatorów spełzły na niczym, bo nowy rząd nie chce się zgodzić na powrót do sytuacji sprzed puczu. Na mocy porozumienia z San José Zelaya miałby odzyskać władzę, ale musiałby się zgodzić na zbadanie przez wymiar sprawiedliwości wysuwanych wobec niego oskarżeń o korupcję mimo powszechnej amnestii obejmującej wszelkie przestępstwa sprzed zamachu stanu i po jego przeprowadzeniu. – Powrót pana Zelai jako prezydenta jest niemożliwy – podkreśla „szef dyplomacji” Carlos Lopez Contreras. – Wszystko inne jest do negocjacji – dodaje Micheletti. I apeluje do Zelai, by nie wracał do kraju, jeśli nie chce rozlewu krwi. Grozi mu też więzieniem.
Zwolennicy obalonego prezydenta rozpoczęli strajk. Przez dwa dni zamknięte były szkoły i niektóre inne instytucje. Do strajku przyłączyli się policjanci. Żądali jednak nie powrotu Zelai, lecz podwyżki wynagrodzeń. Argumentowali, że przez pucz mają o wiele więcej pracy.