Związek dziennikarzy już zapowiedział strajk. Bezprecedensowa decyzja zarządu telewizji publicznej jest na ustach wszystkich, bo chodzi o cztery wieczorne programy, których autorzy potrafią ściągnąć przed telewizory kilkanaście milionów widzów. Trzy z tych programów są zdecydowanie nieprzychylne rządom Silvia Berlusconiego.
Popularni twórcy zamierzają się odwołać do sądu. Grożą, że ich programy mogą być pokazywane w Internecie lub w innej stacji.
To wylanie dziecka z kąpielą jest efektem długich lat majstrowania polityków przy telewizji. Za czasów monopolu RAI partie polityczne podzieliły się łupem w ten sposób, że program 1 przypadł chadekom, 2 – socjalistom, a 3 – komunistom.
Potem jednak pojawił się Silvio Berlusconi ze swoim Mediasetem i system polityczny Włoch legł w gruzach. Lewica uznała, że skoro szef prawicy ma trzy własne stacje, to jej należy się telewizja publiczna. W rezultacie RAI stała się zdecydowanie wroga Berlusconiemu. Centroprawica próbuje to zrównoważyć swoimi wpływami w komisji parlamentarnej ds. telewizji publicznej. Filipiki w obronie Berlusconiego wygłaszane na antenie przez szefa głównego wydania wiadomości przeplatają się więc teraz z agresywną krytyką pod adresem premiera.
Zgodnie z prawem w okresie kampanii wyborczej wszystkie partie powinny mieć identyczny dostęp do telewizji (również w Mediaset). Na początku lutego komisja parlamentarna postanowiła rozciągnąć tę zasadę na publicystykę polityczną. Opracowano więc skomplikowane zasady regulujące dobór politycznych gości w studiu. Co więcej, gośćmi mieli być kandydaci startujący w marcowych wyborach regionalnych, a więc niekoniecznie znani politycy.