Eksplozja wstrząsnęła halą przylotów podmoskiewskiego lotniska Domodiedowo o godzinie 14.37 czasu polskiego, gdy panuje tam największy ruch.
– Poczułam falę uderzeniową, ludzie wokół padali – mówiła Reutersowi Jekatierina Aleksandrowa, tłumaczka, która czekała na gościa z zagranicy.
Przy stanowiskach odbioru bagażu, gdzie nastąpił wybuch, rozpętało się piekło. Poparzeni ludzie biegali po hali, wołając o pomoc. Na podłodze leżały dziesiątki zakrwawionych ciał, a nad miejscem eksplozji unosiły się kłęby gęstego dymu. Gdzieniegdzie płonął ogień. Siłę ładunku oszacowano wstępnie na około 5 kg trotylu. Bomba była wypełniona metalowymi elementami potęgującymi siłę rażenia.
Na lotnisko przyjechały wkrótce 60 karetek pogotowia. Z głośników nadawano komunikaty z informacjami, gdzie uciekać. "Ciał rannych nie można zliczyć z powodu gęstego dymu. Strefa przylotów została zamknięta!" – informowało moskiewskie radio. Karetki przewoziły rannych do szpitali, ale akcję utrudniały potężne uliczne korki.
Przed wybuchem na Domodiedowie wylądowały samoloty m.in. z Duesseldorfu, Odessy i Londynu. Pasażerowie tego ostatniego na szczęście nie zdążyli dotrzeć do hali przylotów, nim eksplodował ładunek.