Bela Biszku skończy w tym roku 90 lat. Resortem spraw wewnętrznych kierował w latach 1957 – 1961. Stanowisko objął niedługo po wydarzeniach 4 listopada 1956 roku, kiedy na Węgry wkroczyło 100 tysięcy sowieckich żołnierzy i ponad 4 tysiące czołgów. Armia Czerwona miała stłumić antykomunistyczne powstanie, które trwało od 23 października.
Biszku był odpowiedzialny za represje wobec uczestników rewolty. W kraju odbyło się ponad 200 egzekucji. Stracony został m.in. premier Imre Nagy. Według historyków szef MSW miał odgrywać kluczową rolę w prześladowaniach. M.in. sterować pracą sądów, które oskarżały powstańców.
Biszku zniknął ze sceny politycznej pod koniec lat 70., gdyż popadł w niełaskę rządzącego krajem Janosza Kadara (miał planować zamach stanu przeciwko niemu).
Głośno o nim zrobiło się znowu w sierpniu 2010 r. Biszku udzielił wtedy wywiadu telewizji Duna. Powiedział, że powstanie 1956 r. było katastrofą dla węgierskiego narodu. – Również ja jestem ofiarą – mówił. Zaprzeczył, jakoby osoby stracone były ofiarami pokazowych procesów. Twierdził, że egzekucje zostały wykonane, gdyż osoby te popełniły zbrodnie, oraz że władze miały prawo do represji.
Węgierska prokuratura szybko zajęła się jego sprawą. Zaledwie dwa miesiące wcześniej nowy węgierski parlament zdominowany przez prawicowy Fidesz przegłosował bowiem nowe prawo, które każe ścigać negacjonistów zbrodni komunizmu. Biszku jest pierwszą osobą sądzoną z tego paragrafu. Prokurator uznał, że złamał prawo.