Informację o podpisaniu specjalnego rozkazu – w środowisku wywiadowczym określanego mianem „Mamo, mogę?" – podają najważniejsze amerykańskie media. Biały Dom i CIA odmawiają w tej sprawie komentarza, ale według dziennikarzy „New York Timesa" małe zespoły operacyjne Centralnej Agencji Wywiadowczej działają na terenie Libii już od „kilku tygodni". Agenci CIA mieli między innymi uczestniczyć w akcji, której celem było uratowanie lotnika amerykańskiego myśliwca F-15, który rozbił się w czasie akcji przeciw Muammarowi Kaddafiemu.

Nie wiadomo jednak, jakie dokładnie cele Biały Dom postawił agentom służb wywiadowczych. Eksperci przypuszczają, że ich głównym zadaniem jest teraz nawiązanie kontaktu z przedstawicielami opozycji oraz ocena militarnych zdolności rebeliantów na wypadek, gdyby amerykański prezydent podjął decyzję o przekazaniu przeciwnikom Kaddafiego dużej ilości broni lub gotówki.

Na razie Obama wciąż się waha, czy byłoby to dobre rozwiązanie. – Rozważamy różne opcje pomocy dla narodu libijskiego i konsultujemy się w tej sprawie zarówno z opozycją, jak i z naszymi partnerami międzynarodowymi – oświadczył rzecznik Białego Domu Jay Carney.

Decyzja nie jest łatwa. Z jednej strony opozycyjnym siłom próbującym obalić dyktatora rządzącego ich krajem od 42 lat brakuje wyszkolenia, broni i organizacji. Z drugiej z przeciekających do mediów informacji wywiadu wynika, że wśród antyrządowych rebeliantów są zwolennicy al Kaidy. To bardzo prawdopodobne, zważywszy na fakt, jak wielu Libijczyków było wśród antyamerykańskich bojowników w Iraku. Jeśli mimo to Biały Dom zdecyduje się na zbrojne wsparcie opozycji, to agenci CIA są do tej akcji przygotowani. W przeszłości dozbrajali i szkolili bowiem zarówno opozycjonistów w Afganistanie, jak i w Iraku.

Sami Amerykanie są bardzo podzieleni w sprawie udziału USA w zbrojnej operacji w Libii. Według sondażu AP „za" jest 48 proc. pytanych, a „przeciw" 50 procent.