Władze w Algierii znalazły się w kłopotliwej sytuacji po udzieleniu schronienia rodzinie Muammara Kadaffiego. Nie tylko wywołały dyplomatyczny kryzys w relacjach z nowymi libijskimi władzami, ale naraziły się na wybuch społecznego buntu i zamachy terrorystyczne.
– Obawiamy się ataku na dużą skalę – przyznaje przedstawiciel władzy cytowany w zachodnich mediach. Prezydent Abdelaziz Bouteflika wysłał dodatkowych 30 tys. funkcjonariuszy na ulice Algieru. Rozkazał też uszczelnić granice z Libią, na wypadek gdyby powstańcy próbowali ścigać zbiegów.
Kłopotliwi goście
Według różnych doniesień żona dyktatora Safia, dwóch synów Mohammed i Hannibal i córka Aisza uciekli do Algierii w sobotę lub poniedziałek. Kilka godzin po dotarciu do oazy Dżanet Aisza urodziła córeczkę. Algierskie władze tłumaczą, że musiały udzielić schronienia zbiegom, kierując się względami humanitarnymi i odwieczną arabską gościnnością.
– Zgodnie z kodeksem honorowym Arabów w wielu przypadkach można odmówić gościny. Przyjęcie Kaddafich było decyzją polityczną. Algieria pewnie jej teraz żałuje i ucieszyłaby się z wyjazdu rodziny do innego kraju. Ale urodzenie dziecka przez Aiszę komplikuje sprawę – mówi „Rz" Wafik Moustafa z Conservative Arab Network w Londynie.
Algieria była jednym z pierwszych krajów, w których na przełomie roku zaczęła się fala arabskich rewolucji. Reżim prezydenta Abdelaziza Boutefliki zdołał jednak uspokoić nastroje. 74-letni dyktator w porę zniósł stan wyjątkowy, a za pieniądze z ropy i gazu sfinansował nowe programy socjalne.