Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"
, z dodatku "Bitwy i wyprawy morskie"
Straty wojsk brytyjsko-kanadyjskich wspartych m.in. przez sześć polskich dywizjonów lotniczych i jednostki marynarki wojennej, w tym ORP „Ślązak", wyniosły 4 tys. żołnierzy, 106 samolotów, 30 czołgów i jeden niszczyciel; Niemcy stracili 600 żołnierzy i 48 samolotów.
Oficjalnie desant przeprowadzono po to, by się zorientować w niemieckich możliwościach obrony wału atlantyckiego. W istocie cel był podwójny i tak go określił na łamach „Zeszytów Historycznych" Instytutu Literackiego w Paryżu (zeszyt 88 z 1989 roku) w rozmowie z prof. Januszem K. Zawodnym komandor podporucznik Wilhelm K. Pacewicz, wtedy zastępca dowódcy „Ślązaka", którym był komandor Romuald Nałęcz-Tymiński:
„Dowództwo brytyjskie chciało przede wszystkim pokazać nieprzyjacielowi, że jest zorganizowane, jeśli chodzi o połączone działania morskie, wojska i lotnictwa. A poza tym, ze względu na nalegania Sowietów, trzeba było dać dowód, że przygotowania do stworzenia drugiego frontu są w pełnym toku. To, oczywiście, nie było prawdą, bo sami Brytyjczycy bez pomocy Amerykanów nie mogliby tego dokonać. Ale pokazali Amerykanom, że to musi być zrobione wspólnie z nimi, na olbrzymią skalę, która będzie wymagać wielkich wysiłków i przygotowań".