Niemiecka prokuratura wszczęła już postępowanie przeciwko Breyerowi i najprawdopodobniej niedługo złoży wniosek ekstradycyjny do władz USA. Niemcy zebrali pokaźny materiał dowodowy i są gotowi, żeby postawić mężczyznę przed sądem. 87-letni emerytowany rzemieślnik – który mieszka obecnie w Filadelfii – twierdzi jednak, że jest niewinny i będzie walczył o prawo do pozostania w Stanach Zjednoczonych.
– Tak, byłem strażnikiem w Auschwitz. Nigdy jednak nikogo nie skrzywdziłem. Nigdy nikogo nie zgwałciłem. A w Stanach Zjednoczonych nawet nie dostałem mandatu za parkowanie. Nie zrobiłem nic złego – stwierdził w rozmowie z dziennikarzami agencji AP. Breyer twierdzi, że nie służył w Birkenau, gdzie znajdowały się komory gazowe, ale w „obozie pracy Auschwitz I”. Dlatego nie ma sobie nic do zarzucenia.
Pan życia i śmierci
– To absurd. To, że nie obsługiwał komory gazowej, nie znaczy, że nie jest zbrodniarzem – mówi „Rz” Kazimierz Albin (numer obozowy 118), jeden z więźniów, którzy trafili do Auschwitz w 1940 roku pierwszym transportem. Jego zdaniem w obozie koncentracyjnym Auschwitz I niemieccy strażnicy wykazali się niebywałym wręcz bestialstwem i sadyzmem.
– Byli panami życia i śmierci – wspomina Albin. – Pewnego razu, gdy pracowaliśmy poza obozem, strażnik kazał jednemu z więźniów rzucić czapkę poza miejsce pracy i ją przynieść. Gdy tamten wykonał rozkaz, Niemiec go zastrzelił. W raporcie podał, że udaremnił w ten sposób próbę ucieczki. Dostał w nagrodę trzy dni urlopu. Ci strażnicy byli bandą kryminalistów. Nie wierzę, że któryś z nich zachował czyste ręce – dodał.
Nie wierzy w to również niemiecka prokuratura z miejscowości Weiden w Bawarii, gdzie Breyer mieszkał przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych w roku 1952 i gdzie ma być sądzony. Jej pracownicy podejrzewają, że mógł nie tylko znęcać się nad więźniami w Auschwitz I, ale również brać udział w odbieraniu transportów Żydów na rampie kolejowej w Birkenau.