Korespondencja z Rzymu
Berlusconi podczas niedzielnego wiecu swoich zwolenników w Rzymie zapowiedział, że nadal będzie wspierał koalicyjny rząd Enrico Letty. Zapewnił, że jest niewinną ofiarą zideologizowanego wymiaru sprawiedliwości, a przemówienie zakończył: „Muszę was już pożegnać. Odwagi! Pomóżcie mi” i uronił kilka łez.
Jego sytuacja jest dramatyczna, bo czwartkowy wyrok sądu apelacyjnego skazuje go na polityczną śmierć. Pomijając rok w areszcie domowym i zakaz sprawowania funkcji publicznych, być może przez trzy lata, wszystko wskazuje na to, że jako człowiek skazany nie będzie mógł już nigdy kandydować w żadnych wyborach.
Dlatego wczoraj szefowie klubów parlamentarnych jego partii Lud Wolności (PdL) w Izbie Deputowanych i Senacie udali się do prezydenta Giorgia Napolitano na Kwirynał z misją wyjednania dla Berlusconiego jakiejś formy uczestnictwa w życiu politycznym i dowodzenia partią, choćby z aresztu domowego. Karkołomny pomysł, by skłonić prezydenta do wydania aktu łaski zarzucono. O rezultatach spotkania na razie nic nie wiadomo.
Włoska centroprawica zdaje sobie doskonale sprawę, że jak głosi obowiązujący teraz w PdL slogan, następcą Berlusconiego może być tylko Berlusconi. Kontrowersyjny, choć charyzmatyczny przywódca, jak wynika z sondaży, nie stracił nic ze swego magnetyzmu, a wyrok przysporzył mu współczujących zwolenników. Podział włoskiego społeczeństwa na wielbicieli i wrogów Berlusconiego jest tak głęboki, że żaden wyrok, skandal obyczajowy czy afera finansowa nie są w stanie tego zmienić.