Decyzja o zmianie interpretacji konstytucji Japonii była spodziewana już od maja. Pierwotnie rząd w Tokio planował modyfikację art. 9, który faktycznie uniemożliwiał wykorzystanie sił zbrojnych do jakiejkolwiek akcji poza obroną terytorium kraju.
Ostatecznie z powodu oporu społecznego doszło jedynie do „reinterpretacji" zapisów. Nie wymagało to ani rozpisania ryzykownego referendum, ani poszukiwania większości dwóch trzecich głosów w parlamencie. Wystarczy zwykła większość, którą rządząca Partia Liberalno-Demokratyczna ma w obu izbach.
Odpowiedź Pekinowi
Konserwatywny rząd premiera Shinzo Abego uznał wiązanie rąk armii w napisanej pod dyktando USA po II wojnie światowej ustawie zasadniczej za anachronizm. Tym bardziej że zmieniło się zarówno otoczenie w Azji Wschodniej, jak i globalne uwarunkowania. Chodzi przede wszystkim o odpowiedź na intensywne zbrojenia Chin, budowę broni nuklearnej przez Koreą Północną i naciski na większy udział Japończyków w międzynarodowych misjach wojskowych. W tych warunkach „pacyfistyczne" zapisy konstytucji okazały się przeżytkiem.
– Zmiana zasad funkcjonowania sił zbrojnych to także odpowiedź na wyraźne sugestie Stanów Zjednoczonych, by Japonia wzięła większą odpowiedzialność za swoją obronę – mówi „Rz" Frans-Paul van der Putten, ekspert w sprawach Azji z holenderskiego instytutu politologicznego Clingendael. – Ameryka nie może już brać na siebie ciężaru jednoczesnego strzeżenia Azji, Bliskiego Wschodu i Europy, dlatego domaga się większego zaangażowania sojuszników.
Amerykańscy partnerzy muszą jednak przyznać, że – w odróżnieniu od europejskich sojuszników – Japonia na wydatkach zbrojeniowych przestała oszczędzać. Zgodnie z przedstawionymi w grudniu 2013 r. planami rząd w ciągu najbliższych pięciu lat ma wydać na armię 232 mld dol. (oznacza to stały wzrost wydatków o 2,6 proc. rocznie).