Moda na ropę

Jej majątek jest szacowany na 2,5 mld dol. A historia kariery to przykład determinacji i sprytu. Nigeryjska potentatka naftowa Folorunsho Alakija jest dowodem na to, że na Czarnym Lądzie fortuny dorabiają się nie tylko dyktatorzy.

Aktualizacja: 21.03.2015 09:12 Publikacja: 20.03.2015 23:01

Foto: Getty Images

Tekst pochodzi z Magazynu Sukces

Nigdy nie poszłam na uniwersytet. I mówię to z dumą, bo nie sądzę, żebym poradziła sobie w życiu źle – w ten sposób kilka miesięcy temu Folorunsho Alakija przemawiała do studentów uniwersytetu w Lagos. Przy okazji zapewniła afrykańskim gazetom czołówki na następnych kilka dni, ponieważ wcześniej miliarderka przez lata utrzymywała, że skończyła wyższą uczelnię.

Dzisiaj może jednak triumfować. Alakija pojawia się regularnie w zestawieniach najpotężniejszych i najbardziej wpływowych kobiet na świecie, a magazyny biznesowe zaczęły uwzględniać ją w rankingach światowych miliarderów. – Mam 63 lata i jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa – zapowiada buńczucznie Nigeryjka. – Jaką więc wymówkę wy możecie mieć? – pytała studentów w Lagos. Rzeczywiście, jeszcze nie było na Czarnym Lądzie pokolenia, które miałoby przed sobą takie perspektywy biznesowe.

Nie było wróżki z bajki

– Łatwo byłoby pójść na kompromis, ale to nie w moim stylu. Mogłam zostać sekretarką, jak życzył sobie tego mój ojciec, ale miałam znacznie większe aspiracje – opowiada po latach Alakija. Nie było jej łatwo: urodziła się w rodzinie jednego z plemiennych wodzów z Ikorodu, miasta w stanie Lagos. Był początek lat 50., kobiety nie miały wiele do powiedzenia o swojej przyszłości. A klan Ogbara określił już przyszłość dziewczynki – ledwie siedmioletnią Folorunsho wysłano do Walii do szkoły dla dziewcząt. Po czterech latach wróciła do szkoły średniej w Nigerii, po czym znów musiała jechać na Wyspy, tym razem na przygotowujące do zawodu sekretarki studia w jednym z londyńskich college'ów.

College to jednak nie uniwersytet, jak przez wiele lat utrzymywała dzisiejsza miliarderka. Ale rodzina nie miała zamiaru przeinwestować: Folorunsho wróciła do ojczyzny w 1974 r. i niemal z marszu została zatrudniona w biurach firm z Lagos. Najpierw w Sijuade Enterprises, a później w First National Bank of Chicago, jednym z potężnych amerykańskich banków, który pojawił się w Nigerii w ślad za „naftową gorączką". Niedługo później zapadła decyzja o ślubie Folorunsho z wziętym prawnikiem z Lagos Modupe Alakiją. Dziś para przygotowuje się do 40. rocznicy ślubu.

Pierwsza projektantka kraju

Ale poza względnie majętnym mężem, znajomościami nawiązywanymi w biurach banku, koneksjami rodzinnymi i własną determinacją Alakija miała w rękawie jeszcze jeden atut. Podczas kilku lat spędzonych w Londynie otarła się o studia projektowania mody na American College oraz Centralną Szkołę Mody. Zdobytą tam wiedzę i pasję do projektowania ubrań w połowie lat 70. postanowiła przekuć w firmę. Tak powstała jej pierwsza spółka, Supreme Stitches. – To nie była zasługa jakiejś wróżki z bajki. Jak sięgam pamięcią, zawsze chciałam mieć własną firmę – opowiadała Alakija. – Ciężka praca, staranność, wytrwałość. Dni, w których wydaje ci się, że już nie dasz rady, ale ja się nie poddawałam – podsumowywała pierwsze lata swojej kariery.

Ale jeśli nawet Alakija przeżyła kryzysowe chwile, to nie trwały one długo. Firma startowała co prawda w niewielkim mieszkaniu w Lagos, ale po roku pisały już o niej wszystkie nigeryjskie gazety. Samą Alakiję okrzyknięto natomiast pierwszą projektantką kraju. Przydały się znajomości w lokalnym establishmencie: gdy w wielobarwnych, krzykliwych afrykańskich kreacjach Folorunsho zaczęły się pojawiać damy z nigeryjskiej śmietanki towarzyskiej, o projektantce mówił cały kraj. Ale gdy Folorunsho nawiązała kontakty w Pałacu Prezydenckim, a jej fanką została Maryam Babangida, żona ówczesnego prezydenta, w ubraniach jej projektu zaczęły chodzić kobiety z wyższych sfer na całym Czarnym Lądzie. Dom mody Rose of Sharon – jak przemianowano Supreme Stitches – w ciągu kilku lat zdobył godną pozazdroszczenia popularność.

W tym miejscu historia sukcesu mogłaby się zakończyć, gdyby nie to, że Alakija miała większe ambicje. Zachęcona profitami, jakie dawał naftowy boom w Nigerii, oraz swoimi koneksjami wśród menedżerskich i politycznych elit, projektantka postanowiła zainwestować w... ropę. W maju 1993 r. wystąpiła o licencję na wydobycie surowca na jednym ze złóż położonych u wybrzeży Nigerii, w delcie rzeki Niger. Pole o niezbyt spektakularnej nazwie OPL 216 (niedawno przemianowane na równie oryginalne OML 127) rozciągające się na 617 tys. akrów okazało się, nomen omen, żyłą złota. Tylko czarnego, pompowanego w ilości 200 tys. baryłek dziennie.

– Zainwestowaliśmy w teren, którego wtedy nikt nie chciał – tłumaczyła kilka lat temu miliarderka. – Kosztowny w obsłudze, był zbyt daleko od brzegów. A później zorientowaliśmy się, że przecież siedzimy na złożu zawierającym potężne, atrakcyjne biznesowo zasoby. I uznaliśmy się za szczęściarzy.

Ta biznesowa atrakcyjność opierała się przede wszystkim na cenie ropy, która od kilkudziesięciu dolarów w połowie poprzedniej dekady wystrzeliła w ostatnich latach do ponad 100 dol. za baryłkę.

W ten sposób Famfa Oil, spółka założona do obsługi, wydobycia i sprzedaży ropy, stała się imperium, przynajmniej na regionalną skalę. Co więcej, Alakija szybko zadbała o to, by mieć potężnych partnerów w biznesie. Zaledwie trzy lata po dostaniu licencji 40 proc. udziałów w złożach trafiło do spółki joint venture z firmą o awanturniczej nazwie Star Deep Water Petroleum (w rzeczywistości to nigeryjski przedstawiciel amerykańskiego Texaco). Z czasem kolejnym wspólnikiem przy eksploatacji OPL 216 stała się brazylijska państwowa spółka naftowa Petrobras. Choć obie firmy pełnią rolę „technicznych doradców" przy wydobyciu, to jednak dzięki nim szefowa Famfa Oil może liczyć na stały dopływ gotówki, dostęp do światowych rynków i wstęp na salony na Zachodzie. A wraz z nimi – na miliardy. Wartość pola szacowana jest na grubo ponad 6 mld dol., natomiast majątek energicznej bizneswoman – na ponad 2,5 mld dol. Gdyby nie gwałtowny spadek cen ropy w ostatnich miesiącach, wycena ta sięgałaby zapewne 3 mld.

Chociaż Alakija nie odmawia sobie luksusów, chociażby własnego odrzutowca, to jednak większość pieniędzy reinwestuje, głównie w nieruchomości. Do tego należałoby dodać działania charytatywne, które od sześciu lat realizuje poprzez Rose of Sharon Foundation. Zajmuje się ona przede wszystkim sierotami i wdowami, których w kraju targanym ustawicznymi konfliktami zbrojnymi, a ostatnio rebelią islamistycznego ruchu Boko Haram, nie brakuje. Alakija chce uczyć swoich podopiecznych przedsiębiorczości. – Gdy w tym kraju kobiety tracą męża, społeczeństwo się od nich odwraca – opowiada. – Rodziny mężów zaczynają źle traktować wdowy, pojawia się depresja, nie ma do kogo się zwrócić.

Fundacja szkoli więc swoich podopiecznych, udziela im nieoprocentowanych kredytów na otwarcie firmy, zapewnia też pomieszczenia, w których raczkujące miniprzedsiębiorstwa mogą rozpocząć działalność.

Torebka na baterię

Alakija oparła fundamenty swojego biznesowego imperium na różnorodnych, stosunkowo nieźle zabezpieczonych interesach. I nic nie wskazuje na to, by miała roztrwonić zebrane bogactwo. „Udany dom, dobre zdrowie, edukacja dzieci, a nawet dożycie sędziwego wieku z dala od nędzy. Dla mnie bogata kobieta to taka, która zdołała osiągnąć przynajmniej część tych celów, jeśli nie wszystkie" – filozofuje na łamach afrykańskich gazet.

Można się spierać o sens tych słów. Jednak zlekceważyć ich nie można, bo Alakija jest awangardą nowej fali kobiet, które wkraczają energicznie do afrykańskiego biznesu. Są wśród nich zarówno dziedziczki wielkich rodów politycznych Czarnego Lądu, jak córka prezydenta Angoli Isabel dos Santos (do niedawna uważana za najbogatszą kobietę na kontynencie) czy Kenijka Ngina Kenyatta (nazywana kolokwialnie Mamą Nginą), wdowa po pierwszym prezydencie i symbolu afrykańskiej emancypacji Jomo Kenyatcie. Są dziedziczki biznesowych imperiów ufundowanych przez ojców, jak Wendy Appelbaum czy Sharon Wapnick (obie z RPA). Są wreszcie bizneswoman, które zawdzięczają karierę i pieniądze własnym talentom. Poza Alakiją można tu wymienić jej rodaczkę Hajię Bolę Shagayę. Albo Bridgette Radebe, która w RPA stworzyła potężny holding górniczy (a jeszcze 30 lat temu zaczynała od pracy na dole w kopalni).

Za plecami tych milionerek dorasta młoda generacja przedsiębiorczych kobiet. W Kenii czytelnicy magazynów biznesowych ekscytują się pomysłami Marthy Njeri Chumo. Kiedy odmówiono jej wizy do USA, gdzie chciała się uczyć informatyki – i przy okazji zdobyć hakerskie know- -how – zdecydowała się otworzyć w ojczyźnie własną szkołę hakerów. Nieco bardziej chwalebną drogę wybrała Best Aiyorworth z Ugandy, założycielka Girls Power Micro Lending Organisation. Bazując na pomysłach noblisty Mohammada Yunusa, udziela młodym menedżerkom mikrokredytów, dodatkowo dbając o ich edukację. Z kolei model Folorunsho Alakii chciałaby zapewne powielić Thato Kgatlhanye z RPA, której torebki z logo Repurpose Schoolbags mogą uchodzić nie tylko za ekscentryczne, ale i niebywale... energetyczne. Mają wmontowane baterie słoneczne, które ładują się w ciągu dnia, by zapewnić wieczorem światło potrzebne do nauki.

Zachwyty nad perspektywami biznesowymi Czarnego Lądu nie cichną od lat. Na razie jednak gwałtowny wzrost gospodarczy w Afryce to przede wszystkim zasługa wydobywanych tam na potęgę surowców naturalnych. Oraz faktu, że łatwo uzyskać doskonałe wyniki statystyczne, gdy startuje się z poziomu skrajnego ubóstwa. Afryka – podobnie jak Bliski Wschód czy inne regiony z błogosławieństwem lub przekleństwem bogatych złóż surowcowych – będzie musiała wcześniej czy później wymyślić sobie jakąś przyszłość „po ropie". Być może wymyślą ją właśnie kobiety.

Świat
Trump podarował Putinowi czas potrzebny na froncie
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1182
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1183
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1181
Świat
Meksykański żaglowiec uderzył w Most Brookliński