W środę białoruska opozycja świętowała na ulicach Mińska nieuznawany przez władze Dzień Wolności, upamiętniając 97. rocznicę proklamowania Białoruskiej Republiki Ludowej w 1918 roku. Mimo że BRL istniała zaledwie kilkanaście miesięcy (została zlikwidowana przez bolszewików), białoruska opozycja od upadku Związku Radzieckiego regularnie świętuje tę datę. Tyle że od ponad 20 lat rządów Aleksandra Łukaszenki dzień ten kojarzył się z represjami i aresztami aktywistów demokratycznej opozycji, którzy mimo zakazu wychodzili na ulice. Tym razem jednak białoruskie władze zezwoliły na przeprowadzenie środowej manifestacji, a liderzy opozycji mieli jedynie pretensje do zbyt wczesnej godziny rozpoczęcia marszu, którą mińskie władze wyznaczyły na 15.
– Dziś na Białorusi odbywa się pełzająca białorutenizacja i niektóre drzwi, które wcześniej były zamknięte, powoli się otwierają – mówił „Rz" Paweł Siewiaryniec, jeden z liderów opozycyjnej Białoruskiej Chrześcijańskiej Demokracji. – Niewykluczone, że spoglądając na Ukrainę, Łukaszenko chciałby zmienić stosunek do białoruskiej historii. Trudno to jednak będzie zrobić, ponieważ w ciągu swojej prezydentury całkowicie uzależnił nasz kraj od Rosji – konkludował.
Interesujące jest to, że lokalna prorosyjska organizacja Antymajdan Mińsk kilka dni temu złożyła skargę do administracji białoruskiej stolicy z prośbą o wycofanie zezwolenia na zorganizowanie opozycyjnego Dnia Wolności. Motywowała to tym, że w „Mińsku może powtórzyć się ukraiński Majdan". Tymczasem władze miasta odparły, że „wszystko się odbywa zgodnie z przepisami prawnymi obowiązującymi na Białorusi".
Tymczasem obawy prorosyjskich aktywistów się nie potwierdziły i do Majdanu w centrum białoruskiej stolicy nie doszło. Mimo że manifestacja była legalna, białoruskiej opozycji udało się zebrać zaledwie około tysiąca osób, a całe przedsięwzięcie zakończyło się po dwóch godzinach od rozpoczęcia. Liderom opozycji nie udało się też przeprowadzić zaplanowanego wcześniej koncertu i manifestacji na stołecznym placu Bangalor, gdzie miała się ona zakończyć się. Co więcej, w trakcie marszu, który przeszedł główną aleją Niepodległości, prawie nie słychać było antyrządowych haseł, a wszystko zdominowała tematyka ukraińska.
– Sytuacja ta odzwierciedla poziom apatii białoruskiego społeczeństwa i słabego poparcia dla opozycji – mówi „Rz" Aleksander Klaskouski, znany białoruski politolog i publicysta. – Świadczy to jedynie o tym, że liderzy białoruskiej opozycji nie mają ludziom nic do zaproponowania – konkluduje.
Mimo zbliżających się wyborów prezydenckich, które mają się odbyć już jesienią, białoruska opozycja dotychczas nie potrafiła się porozumieć w tej kwestii.