W miejscowości Al-Kamiszli, w dalekim zakątku Syrii, pojawiło 100–200 Rosjan. Okoliczni mieszkańcy, głównie Kurdowie, twierdzą, że Rosjanie szykują się do zbudowania kolejnej bazy lotniczej na miejscowym, dawno porzuconym lotnisku, które w czasach swej chwały miało status międzynarodowy.
Tereny wokół Al-Kamiszli stanowią przekładaniec wpływów politycznych i wojskowych. Miasto znajduje się na terenach zamieszkanych przez Kurdów (tak jak jego okolica), choć znajduje się tam też duża społeczność chrześcijańskich Asyryjczyków. Oddziały jednych i drugich zgodnie patrolują cały rejon. Ale samo lotnisko – na którym pojawili się Rosjanie – obsadzone jest przez wojska prezydenta Baszara al-Asada. Tereny leżące dalej na południu opanowali bojówkarze tzw. Państwa Islamskiego.
Po przyjeździe Rosjanie przeprowadzili rozmowy z dowódcami miejscowych oddziałów kurdyjskich i asyryjskich. Wtedy Kurdowie zauważyli, że wśród nich są również saperzy, którzy już przystąpili do naprawy pasów startowych lotniska.
„Farsą dyletantów" nazwał te informacje przedstawiciel rosyjskiego Ministerstwa Obrony gen. Igor Konaszenkow. Według niego to „propagandowa operacja służąca ukryciu dużej koncentracji wojsk tureckich po drugiej stronie granicy". Rosyjski ekspert wojskowy Aleksiej Chramczichin sądzi, że w Al-Kamiszli można stworzyć jedynie zapasowe lotnisko. Gen. Konaszenkow nazwał to bzdurami. W ciągu pół godziny nasze samoloty [z bazy w Latakii] dolatują w najdalsze zakątki Syrii – powiedział.
Jeszcze w piątek prezydent Recep Tayyip Erdogan uprzedzał, że „Turcja nie zniesie [rosyjskich oddziałów] wzdłuż swojej granicy, na terytorium od granicy z Irakiem do Morza Śródziemnego". Tym bardziej że rejon jest zamieszkany przez Kurdów – po obu stronach granicy. Z syryjskiej strony walczą z islamistami, ale też wspierają rodaków żyjących po drugiej stronie i atakujących tureckie wojsko i policję. Od czasu do czasu turecka artyleria ostrzeliwuje Kurdów w Syrii. Turcja utraciłaby kontrolę nad tym rejonem, gdyby umocnili się w nim Rosjanie.