Finał dla państwa, które niegdyś zbudowało największe imperium świata, byłby po prostu tragiczny. Bez Szkocji powierzchnia Zjednoczonego Królestwa okazałaby się dwukrotnie mniejsza niż Polski, a jeśli od Anglii odłączą się pozostałe dwie prowincje, zostałoby ono zredukowane do rozmiarów Bułgarii. Pomijając Commonwealth, Elżbieta II będzie wówczas panowała tak naprawdę nad niewiele więcej niż Londynem i jego przedmieściami.
– To jest przerażające, że taka wizja rozpadu kraju nie dociera do ludzi – przyznaje „Rz" prof. Christina Boswell, dyrektor katedry politologii na Uniwersytecie w Edynburgu. – Tak się dzieje z powodu ogromnej nieufności społeczeństwa do elit, ekspertów, polityków. Ostrzeżenia MFW czy Banku Anglii są zbywane jako spisek „kolesiów Camerona". Ludzie są sfrustrowani spadkiem poziomu życia po kryzysie i reformami oszczędnościowymi przeprowadzonymi przez konserwatystów, a także niezwykłą polaryzacją dochodów. Ale ta frustracja nie jest jak w przeszłości kanalizowana w kierunku lewicy, tylko pod wpływem populistów skoncentrowała się na przeciwdziałaniu imigracji, walce z Unią. Ludzie pozostają dodatkowo pod wpływem tabloidów i prawicowej prasy, która od 30 lat robi biznes na wyśmiewaniu integracji – dodaje Boswell.
Alex Salmond, przez 20 lat lider Szkockiej Partii Narodowej (SNP), zapowiedział w tym tygodniu, że w razie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii w ciągu dwóch lat jego ugrupowanie wystąpi o rozpisanie nowego referendum w sprawie niepodległości. Obecna pierwsza minister prowincji, Nicola Sturgeon, jest ostrożniejsza, bo nie chce sprawiać wrażenia, że opowiada się za Brexitem. Ale i ona, twierdzą wtajemniczeni, tak naprawdę liczy, że zwycięstwo przeciwników integracji w całej Wielkiej Brytanii tchnie nowe życie w ruch szkockich nacjonalistów.
W 2014 r. SNP przegrała referendum o niepodległość Szkocji 45 do 55 proc.
– Wówczas wiele osób, które opowiadały się za integracją, chciało jednocześnie utrzymania związków z Anglią. Ale dla części z nich w sytuacji, gdy nie da się pozostać i w Wielkiej Brytanii, i w Unii, to drugie może okazać się ważniejsze – mówi Boswell.